ROZMOWA z Anią Dąbrowską, wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów
• Wraca pani na scenę po nieco dłuższej przerwie. Zastanawiam się, jak mam się do pani zwracać. Pani Aniu, czy może jednak już pani Anno?
- Właściwie to w tym temacie panuje pełna dowolność i nie mam jakiejś formy, do której jestem bardziej przyzwyczajona. Tak naprawdę żyjąc własnym życiem najczęściej słyszę Anka, ale każdy może mówić jak mu się podoba. Jeśli chodzi o jakiś aspekt dorastania, to może rzeczywiście pora przejść na Annę. Ale chyba wciąż jestem bardziej kojarzona jako Ania i tak podpisuję się pod nadchodzącą płytą.
• Dziś (w piątek 4 marca-red.) ukazuje się płyta „Dla naiwnych marzycieli”. Ostatni album wydała pani blisko 3,5 roku temu, choć wcześniej przyzwyczaiła pani swoich słuchaczy do tego, że kolejne wydawnictwa ukazywały się co dwa lata. Skąd taka przerwa?
- Jest to związane głównie z życiem. To był czas, który poświęciłam na macierzyństwo. Mam dwójkę małych dzieci i taka przerwa była nieunikniona. Bardzo się cieszę, że to mi się udało, bo te chwile już nie wrócą. Oprócz tego zbierałam materiał na nowe piosenki i na pewno ten czas nie poszedł na marne.
• W tym czasie dokonała też pani zmian w swoim życiu zawodowym. Zmieniła pani menadżera, zespół i producenta…
- Potrzebowałam nieco świeżości. Taka zmiana chodziła za mną już od jakiegoś czasu, ale musiałam to wszystko poukładać sobie w głowie i poszukać dla siebie drogi, co wcale nie jest łatwe. Chciałam zmienić styl, odejść od retro, od wszystkiego, z czym byłam kojarzona, bo trochę sama już się w tym dusiłam. Nie chciałam odcinać kuponów od tego, co wypracowałam do tej pory, tylko pójść w innym kierunku, pracować z nowymi ludźmi, żeby określić siebie na nowo i zobaczyć, co z tego wyniknie.
• Jaki jest ten kierunek? Po przesłuchaniu albumu trudno znaleźć jeden nurt, słychać inspiracje różnymi stylami, między innymi reggae.
- To nie jest tak, że chcę iść w jednym kierunku, chcę sobie dać swobodę i elastyczność. Tak naprawdę ta płyta jest powrotem do popu, który ze wszystkich gatunków, które zgłębiałam był zawsze najbardziej wyrazisty. Po prostu dawałam mu różne odcienie i wkładałam w to wszystko własne inspiracje innymi stylami muzycznymi. Inspiruje mnie nie tylko muzyka lat 60., ale też współczesna, cały czas próbuję wyszukiwać artystów, którzy robią coś nowego i odnajdują w tym wszystkim swoją własną wrażliwość. Też chciałabym podążać taką drogą. Nie zamykam się na nic i nie jest tak, że mówię teraz, że będę robić reggae, albo inny gatunek. To są moje prywatne eksperymenty.
• Producentem płyty jest Aleksander Kowalski, pod pseudonimem „Czarny HIFI” znany głównie z działalności w hip-hopie. Czy to był świadomy wybór?
- Na pewno nie pod tym względem, że chciałam zrobić coś hip-hopowego. Przede wszystkim poszukiwałam producenta, z którym jeszcze nie pracowałam. Chciałam odświeżyć siebie i zobaczyć to wszystko na nowo, zainspirować się innym spojrzeniem na muzykę i dzięki temu mieć większy zapał do tworzenia. Okazało się, że Olek ma dużą wrażliwość muzyczną i świetnie się zrozumieliśmy. Było to dla mnie nowe doświadczenie i pod tym względem to był świadomy wybór. To, że wcześniej robił hip-hop nie miało dla mnie znaczenia, bo gatunki muzyczne to tylko nazewnictwo. To, co kto ma w głowie i czego słucha to jest zupełnie inna historia. To nie jest tak, że Czarny HIFI słucha tylko hip-hopu i zupełnie nie orientuje się w muzyce. Jak widać, a raczej słychać, potrafi wejść też w moją twórczość, która jest bardziej melancholijna i sentymentalna i też się w tym dobrze odnalazł.
• Na nowej płycie znalazły się piosenki, które chętnie będą grały stacje muzyczne?
- Nie mam pojęcia. Niestety tak się złożyło, że stacje radiowe dzisiaj niechętnie grają polską muzykę. Ja na nic się nie nastawiam. Nigdy nie byłam typem artystki, która na stałe gości w rozgłośniach i na nic nie liczę. Jeśli moje piosenki będą grane, to będzie mi bardzo miło i tyle.
• Czy wśród tych dziesięciu utworów z nowego albumu ma pani jeden ulubiony, najbardziej osobisty?
- Na razie jeszcze nie mam takiej piosenki. To jest tak świeża sprawa, że nie zdążyłam nabrać takiego dystansu, żeby powiedzieć, który utwór jest mi najbliższy. Ten materiał oddałam z końcem roku i nie miałam jeszcze nawet gotowej płyty w ręku. Kiedy zdążę się z nim osłuchać i ograć na koncertach, to pewnie będę wiedziała, którą piosenkę śpiewa mi się najlepiej i przy której mam najfajniejsze emocje. Na razie tego nie wiem.
• Trasa koncertowa jest już zaplanowana?
- Mniej więcej jest już gotowa, ale dopiero zapoznaję się z datami, bo wszystko kształtuje się na bieżąco. Chciałabym do końca roku zagrać sporo koncertów, wrócić do pełnego koncertowania po tej dłuższej przerwie i mam nadzieję, ze uda mi się odwiedzić nawet najmniejsze miasteczka.
• „Dla naiwnych marzycieli” to kolejny album, który przygotowuje pani głównie sama, zarówno w wersji tekstowej, jak i muzycznej. Ale płyta „Ania Movie”, na której znalazły się pani wersje przebojów znanych z filmów i seriali pokazała, że czuje się pani dobrze także w nieswoim repertuarze. Czy podobne przedsięwzięcie wchodzi w grę w przyszłości, czy to był jednorazowy projekt?
- Myślałam o tym, żeby „Ania Movie” powtórzyć z innymi piosenkami, ale pewnie byłoby to gorsze, bo często tak bywa w przypadku powtórek z rozrywki. Dlatego nie zdecydowałam się na to. Nie wiem, czy kiedyś wezmę się za podobny projekt. Nie mam tak dalekich planów, ale życie może przynieść różne scenariusze, więc nie mówię „nie”.
• Wróćmy jeszcze bardziej do przeszłości. Istotnym krokiem dla pani kariery był występ w programie „Idol”. Jak pani ocenia to z perspektywy czasu? Drugi raz zdecydowałby się pani na to samo?
- Tego nie wiem, bo nie wracam do rzeczy, które się wydarzyły i nie zastanawiam się „co by było gdyby”. Z perspektywy czasu na pewno była to fantastyczna przygoda. Mam z tego okresu wspomnienia na całe życie, poznałam świetnych ludzi. Cieszę się, że wzięłam udział w tym programie, bo właściwie od tego momentu zaczęła się moja kariera. Nie mam myśli, że nie chciałabym tam wystąpić.
• Później wystąpiła pani w kolejnym telewizyjnym show. W „Voice of Poland” wzięła pani jednak udział już jako juror. Czy doświadczenie z „Idola” ułatwiało pani pracę w jury?
- Nie ułatwiało. Praca jurora jest trudniejsza, wymaga połączenia wielu rzeczy. Należy być przygotowanym od strony merytorycznej, ale też panować nad wyglądem i mową ciała. Ja chyba na dłuższą metę się do tego nie nadaję. Jestem zbyt naturalna i nie potrafię wchodzić w takie role, żeby na zawołanie być albo wesołą albo smutną. Bycie uczestnikiem jest prostsze, bo po prostu robi się to, co się kocha i chce się to zrobić jak najlepiej. Zdecydowanie wolałabym być jeszcze raz uczestnikiem niż jurorem.
• Czy możemy to traktować jako deklarację, że w tego typu programach już pani nie zobaczymy i zajmie się pani tylko muzyką?
- Życie jest tak nieprzewidywalne, a kobiety są tak zmienne, że absolutnie nie mówię, że nigdy nie wystąpię w żadnym programie. Być może kiedyś będę na tyle dojrzała, że ta funkcja będzie dla mnie naturalna. Na razie jednak skupię się na muzyce.
• Nie mogę sobie odpuścić wątku lokalnego. Często wraca pani do rodzinnego Chełma?
- Oczywiście, mam stąd masę wspomnień. Za każdym razem jak przyjeżdżam do Chełma, widzę jak to miasto się zmienia. Ciągle jest to dla mnie jedno z najbardziej urokliwych miejsc, do których kocham wracać. Czas tu płynie inaczej, jest spokojniej i swobodniej. Pamiętam, że po przeprowadzce do Warszawy najbardziej uderzyło mnie to, że wszędzie trzeba jeździć, a ludzie zupełnie nie mają tu w naturze chodzenia. Lubię wracać do Chełma, to moje rodzinne strony i mam do nich duży sentyment. Ale przenosiny do stolicy były nieuniknione, stąd jest bliżej do wszystkiego, co jest związane z moją pracą.
• Wiem, że nowa właśnie się ukazała, ale co będzie z kolejną? Znowu każe pani na nią czekać tak długo?
- Mam dużo zapału do pracy i jak tylko znajdę wolną chwilę to natychmiast wezmę się za kolejny album. Tym razem nie będę chciała czekać tak długo.