Kiedy chodziła w trzewikach miała krótkie włosy i rzucała mięsem. Potem skończyła grafikę na ASP i scenografię w Krakowie. Jak skończy kostiumy do "Wesela”, będzie przez trzy dni spać. Potem wyskoczy do sklepu i kupi sobie kolejne perfumy, albo kolejne buty. Potem zabierze się
za kostiumy do kolejnej sztuki w Teatrze Osterwy.
Na spotkanie nie bardzo ma czas. No, chyba że w galerii "Wirydarz” - zaraz naprzeciw teatru - gdzie zrobiła wystawę o 120 latach lubelskiego teatru.
Tu, w kilku salach, zaklęła czas.
Laterna magica
Najpierw trzeba przedrzeć się przez afisze z Heleną Modrzejewską i Hanką Ordonówną, dla której w Lublinie strzelali się kochankowie. Przejść obok cudownego kostiumu Madonny, potem zerknąć na pracownię krawiecką i perukarską.
- Wpadł Krzysztof Babicki, reżyser "Wesela”, obejrzał wystawę przed otwarciem, wskazał na kącik z pracownią perukarską i mówi: Tu trzeba kogoś posadzić. Żywego - opowiada Barbara Wołosiuk.
Na samym końcu latarnia magiczna. Proste, zaopatrzone w soczewkę i źródło światła urządzenie do rzutowania obrazów na ekran projekcyjny.
Za wynalazcę latarni czarnoksięskiej uznaje się jezuitę A. Kirchera (ur. w 1645), który skonstruował przyrząd do rzutowania obrazów, czyli lampę ze szklaną szybą, na której namalował diabła. Albo kościotrupa.
Po zapaleniu lampy, padający na ścianę cień rysunku robił wrażenie zjawy. Takimi lampami posługiwali się czarnoksiężnicy wywołujący duchy na dworach królewskich. W "Weselu” też będą duchy.
- To jest symbol tej wystawy. Poświęcamy ją wszystkim, którzy spędzili swoje życie na drodze przez labirynt zwany teatrem - mówi Barbara Wołosiuk.
Co się może przydać
Piękna. Nienaganny makijaż. Czerń. Blask w oczach.
Zaczęła pracę w pracowni plastycznej Teatru Muzycznego.
- Wtedy jeszcze nosiłam portki, miałam krótko obcięte włosy, a jak mnie coś zdenerwowało: rzucałam mięsem.
Siedzimy w pokoju Basi, na trzecim piętrze. - Baśka Wołośka? Jest? - słychać na korytarzu. To Ania Nowak, która o przeszłości teatru wie wszystko. Chwila konsultacji, leci dalej.
- Przyszłam do pracy w Muzycznym. W "plastusiach” rządził Marian Gębala. W pomieszczeniu był bajzel. Jak sobie poszedł, wzięłam się za porządki. Wynosiłam, wynosiłam i wynosiłam. Prawie pół nocy. Rano przychodzę, a tu znów to samo.
- Dziecko - usłyszała od Gembala. - W teatrze każda rzecz nie wiadomo kiedy i nagle może się przydać.
- To mnie nauczyło pokory - wspomina Wołosiuk.
Cholera
Pracownię krawiecką trzyma bardzo krótko.
- A mam takie dziewczyny, że każdą rzecz dopieszczą. Jak Ela Paradowska szyje kostium, to ma być jak dobre ubranie. Żadnego udawania, że na chwilę. Wiadomo, nerwy są, ale mam pewność, że jakby trzeba było nad ranem przyjechać do teatru, to przyjedzie.
• Podobno z pani cholera?
- Bardzo dużo wymagam od siebie. Co za tym idzie od innych - uśmiecha się delikatnie.
Z pasją opowiada o Jadzi Pietrzak, która o perukach wie wszystko. I robi takie rzeczy, których nie potrafi prawie nikt.
Wesele
Na scenie cały zespół.
I bardzo dużo kostiumów.
- Powiem, że są to kostiumy klasyczne. Bez jakiejś ekstrawagancji. Z małą symboliką. Jak tak patrzę na próby, to wychodzi, że "Wesele” jest o nas. O tym, jak strasznie ludzie się kłócą. Niby chodzi im o Polskę, a tak naprawdę o własne interesy, posadki. W zasadzie obyłoby się bez kostiumów.
• Trudno jest dogodzić aktorowi, aktorce kostiumem?
- Różnie z tym bywa. Czasem trzeba kogoś uspokoić, ukoić. Biorę za rękę, prowadzę do krawców i mówię: Wybierz sobie sukienkę. Może tę. Albo tę?
• A czasem?
- Jest pod górkę. Robiłam kostiumy z Babickim poza Lublinem. Zrobiłam kostium. A tu przychodzi młoda siksa i pyrga mi suknią o ziemię. O kurczę! Aż zacisnęłam pięści. Wzięłam oddech, mówię: Masz dwa wyjścia. Albo założysz, albo ja założę na premierę. A ty sobie uszyjesz sama.
Zadziałało. Po premierze młoda... aktorka przyszła podziękować. Z rodzicami.
• Trudno jest dogodzić reżyserowi?
- Wymyśliłam sobie kostium w "Weselu”. Nie powiem do jakiej postaci. Niezły był. Babicki patrzy i patrzy. W końcu mówi do aktora: Będziesz bez kostiumu.
Kostium trafi do garderoby i poczeka na jakiś lepszy czas.
Trzecia generalna
Próba. Po niej z Basi wychodzi powietrze. Jeszcze na premierze będzie wyglądać pięknie. Potem przez trzy dni będzie spać.
- Premiera, bankiet, prysznic, sen. Wstanę o 10, zjem coś i pójdę spać. Wstanę o 17, zjem coś, wezmę prysznic i spać. Tak przez trzy dni - śmieje się Wołosiuk.
Jak się wyśpi zadzwoni do teatru. Zrobi sobie makijaż, nałoży coś fajnego, przeleci się po sklepach. Po perfumy, do których ma słabość. Albo po buty, do których też ma słabość.
Ale, jak sama mówi, długo by tak nie wytrzymała; bez tych schodów na trzecie piętro.
- Nawet się zadyszę. Tylko co ja bym bez tych schodów i bez tego teatru zrobiła?