O śmierci Mirka Olszówki, mima, twórcy Teatru Scena Ruchu i festiwalu "Inne brzmienia”, menedżera Voo Voo dowiedział się następnego dnia. – Zadzwoniła Małgosia, żona Mirka. Nie mogłem uwierzyć. Znaliśmy się od małego – mówi Krzysztof Stadnik
– Mirek mieszkał na ul. Nadbystrzyckiej, ja na Ochotniczej. Chodziliśmy do Szkoły Podstawowej nr 7. Później do V liceum przy Lipowej chodziliśmy do jednej klasy. Już wtedy Mirek zatrudnił się w Teatrze Studio Wizji i Ruchu Jerzego Leszczyńskiego.
• Jaki był Mirek?
– Bardzo lubiany przez nas wszystkich. Wciąż uśmiechnięty. Przepraszam... tak trudno mówić o Mirku w czasie przeszłym. Tyle wspólnych chwil spędziliśmy razem. Zawsze wspieraliśmy się w życiu. Takich przyjaciół ma się mało.
• Za co był lubiany?
– Za to, jaki był. Zawsze pasjonowaliśmy się muzyką. Miałem dużo płyt w domu i już w podstawówce słuchaliśmy, przegrywaliśmy. To były takie czasy, że ciężko było o płyty, były bardzo drogie, dostawałem je z Kanady.
• W liceum?
– Mirek dokładnie wiedział, co będzie robił dalej. Zafascynował się pantomimą. Został adeptem. Żył tym, co działo się w siedzibie Teatru Wizji i Ruchu przy ul. Grodzkiej.
• Jak tam trafił?
– Jego siostra Ewa bardzo chciała się do teatru Jurka Leszczyńskiego dostać. To Mirek zainteresował się tym teatrem. I sam do niego wstąpił. Mirek był bardzo ze swoją siostrą zżyty. Do tego stopnia, że chodzili jak para za rękę.
Może dlatego że ojciec Mirka wcześnie zginął w wypadku samochodowym. Mama była wtedy w Stanach. Pomagałem Mirkowi wszystkie formalności załatwić. I tak myślę dziś, że ta jego mama biedna najpierw pochowała męża, a teraz własne dziecko.
• Wróćmy do teatru. Mirek zagrał w największych spektaklach Leszczyńskiego.
– Do dziś pamiętam "Burzę” graną na dziedzińcu zamku. Przepiękny spektakl, w którym oglądałem Mirka.
• To w teatrze poznał Małgosię Mazurkiewicz?
– Tak i zakochał się po uszy. Oświadczył się jej w Starym Lesie. Pojechał wcześniej; tam był taki paśnik z sianem. Włożył tam kieliszki do szampana i zabrał Małgosię na spacer. To był małżeństwo stawiane innym za wzór. Oni się strasznie kochali.
• Jak stanęli na nogi, kupili sobie kawałek ziemi w Janowcu?
– Tak, pamiętam. Opalaliśmy się w Kazimierzu. Poszliśmy na spacer do Mięćmierza. Tam mieszkał pan Bolo. Nigdy nie był w Lublinie ani nawet w Puławach. Pan Bolo tzw. pychówką przewiózł nas na drugą stronę do Janowca. Podczas spaceru Mirek z Małgosią wypatrzyli sobie miejsce. Wtedy ziemia nie była droga. Kupili działkę, zbudowali domek. Nazwali to miejsce Manesem.
• Znaleźli swoje miejsce na ziemi?
– Tak.
– Pogubili się. Ale cały czas trzymali kontakt. Małgosia nie lubiła blichtru, wystawnych wyjść. Mirek uwielbiał. Potem cały czas był w trasie. Nie było go w domu. Ale wróćmy do dobrych wspomnień. Kiedy Mirek założył teatr Scena Ruchu, zaproponował mi pracę. Jeździłem ze spektaklami. Patrzyłem na ich miłość. Można sobie wymarzyć taki związek.
• W jednym z wywiadów Mirek powiedział, że wciąż czyhał na cudowne chwile w życiu.
– Miał ogromny apetyt na życie. Zawsze zazdrościłem mu tej odwagi. Cały czas szedł do przodu. Jak bym miał tyle odwagi, to dziś bym wybrał drogę Mirka. Robił bardzo dużo różnych rzeczy. Festiwal "Inne brzmienia” miał zapięty na ostatni guzik. I zawsze miał czas dla ludzi. Zawsze miał dla nich uśmiech. Był menedżerem Voo Voo i dobrze prowadził ich interesy. Hirek Wrona powiedział mi, że Mirek był w kwestii pieniędzy bardzo uczciwy.
• Pan jest lekarzem. Mirek zdawał sobie sprawę, że zachorował na ciężką chorobę?
– Tak. Od początku o tym wiedział. Złapał wirusa żółtaczki C. To bardzo ciężka i wyniszczająca choroba. Leczenie jest bardzo długie. I nie gwarantuje wyleczenia. Znosił chorobę bardzo dzielnie. Parę razy nastąpiło załamanie. Lekarze robili co mogli.
• Kiedy pan widział się z Mirkiem?
– Niecałe dwa tygodnie temu w szpitalu na Staszica. Mirek podarował mi ostatnią płytę Voo Voo "Harmonia”. Czuł się dobrze, wyglądał dobrze. Wyszedłem ze szpitala z przekonaniem, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
• To co się stało?
– Nagle jego stan się pogorszył. Karetką pojechał do Warszawy. Był już na sali operacyjnej. Znalazł się dawca wątroby. Okazało się, że nie było zgodności tkankowej. I został znowu przewieziony na oddział. To stało się tak nagle: wystąpił krwotok. I mimo że była dla niego krew, lekarze byli bezradni.
• Mirek wiedział, że może umrzeć?
– Lekarze mu to powiedzieli. Nie przyjmował tego do wiadomości. Nie wiadomo nigdy, co komu pisane. Będzie nam Ciebie Mirku bardzo brakować. Tutaj...