Środek zimowej sesji egzaminacyjnej. W holu jednej z lubelskich uczelni, zebrał się tłum. Czytają to, co napisała do nich egzaminująca z literatury współczesnej dr Anna W.:
Egzamin pisemny z literatury polskiej ujawnił, że spora grupa zdających nie zna nazwisk pierwszorzędnych pisarzy, nawet tych, które mogli poznać czytając choćby listę lektur. Oczywiście domyśliłam się, że gdy czytam: Jerzy Stryjkowski, Strynchowki, Strychowski to mam rozumieć, że chodzi o Juliana Stryjkowskiego, że Adam Wawrzych to Adam Ważyk, że Prusiński to Pruszyński, że Schultz, Schulc, Szulc to wersje nazwiska Brunona Schulza, że Naukowska to Nałkowska, a Jasnożewska to Pawlikowska-Jasnorzewska”.
Nie wszyscy czytający dostrzegli ironię. Byli przekonani, że napisali dobrze. tymczasem dr Anna W. ogłaszała dalej:
"Panią A.B. powiadamiam, że Gombrowicz, którego pięciokrotnie nazywa w swej pracy Władysławem, miał na imię Witold (...)
Jest niepojęte, że parę osób autorstwo "Doliny Issy” przypisuje Stanisławowi Barańczakowi. Kilka osób w odpowiedzi na pytanie o autora tej powieści wymieniło Jana Nowaka Jeziorańskiego. Taki "numer” w kabarecie publiczność nagrodziłaby zasłużoną salwą śmiechu. Na egzaminie z literatury współczesnej to totalna kompromitacja.... Pana A.F. informuję, że zasłużone emigracyjne pismo oraz instytut wydawniczy to "Kultura”, a nie "Komuna Paryska”. Coś takiego można napisać jedynie w malignie... Autorem "Austerii” nie jest Ryszard Kapuściński. Jak to możliwe, że ten kompromitujący błąd wystąpił u kilku osób?”.
Szokująca niewiedza
- Lista lektur w semestrze obejmowała ok. 15 pozycji - wyjaśnia dr hab. Anna W. - Postanowiłam zrobić egzamin pisemny w oparciu o te utwory. Skonstruowałam pytania tak proste, że wystarczyłoby znać tylko spis tytułów polecanych do przeczytania. Na przykład - "Autorem "Rodzinnej Europy” jest...”. I dostaję odpowiedź - Jan Nowak Jeziorański. Inne pytanie - "Mała ojczyzna Miłosza to...”. Odpowiedź studenta trzeciego roku brzmi - "Małą ojczyzną Miłosza jest Lwów bo urodził się na Litwie...”. Wydawało mi się - mówiąc słowami Witkacego, że to "sen wariata śniony nieprzytomnie” - dodaje dr Anna W. - Swoje uwagi wywiesiłam obok sali wykładowej. Zebrał się tłum, ale po kilkunastu minutach ktoś kartkę zdjął.
Jak uniknąć spotkania
Agnieszka J., magister historii, rok temu zastępowała koleżankę w jednej z lubelskich, niepublicznych uczelni: Drugi rok studiów, a wiedza na poziomie liceum. Czasem nawet na poziomie podstawówki. Dramat. Kolokwium zaliczeniowe na koniec roku. Też zrobiłam pisemne, bo wydawało mi się, że przynajmniej sensownie ściągną jeden od drugiego. Owszem, odpisywali ale bzdury. Później musiałam czytać te wszystkie głupoty. Pytam dziekana: co zrobić, powinnam większość oblać? A on mi odpowiada: "Jak chcesz się z nimi spotkać we wrześniu, to proszę bardzo”. Nie chciałam.
Płacę więc się należy
- Kto dziś czyta Gombrowicza - dziwi się studentka Anny W. - Albo Mrożka. To nie jest nasza epoka, to jakieś wydumane problemy, okropny język, wszystko niedzisiejsze. Uważam, że do niczego mi się nie przyda. Tak szczerze: to jest po prostu nudne. Oglądam telewizję i na bieżąco wiem, co się dzieje w kulturze.
Są inteligentni
Inne zdanie na ten temat ma dr Anna W. Wbrew wszystkiemu broni swoich studentów, którzy pisząc, że "wiersze Szymborskiej rozchodzą się jak świeże bułeczki”, dają tym wyraz wyjątkowego infantylizmu.
- To nie są głąby - mówi Anna W. - Najgorszy jest nie tyle brak wiedzy co fakt, że oni zupełnie do tego nie przywiązują wagi. Te informacje nie mają dla nich żadnego znaczenia. Ja wyłażę ze skóry, a dla nich "Kultura” i "Komuna Paryska” to wszystko jedno. Dla nich liczy się tylko dzień dzisiejszy. I taka głupota, jak stwierdzenie, że Mrożek napisał "Wesele w Wadowicach” tylko nielicznych zdziwi. Podobnie jak to, że według niektórych ośrodek kultury emigracyjnej to Lwów z Wandą Wasilewską. Jak powiedziałam - uważają, że to nie ich czasy, a więc nie warto im poświęcać uwagi. Oni całą inteligencję wysilają na to, żeby się jak najlepiej ulokować dziś, tu i teraz.
Wystarczy zawodówka
Doktor Anna W. uważa, że są po prostu strasznie powierzchowni i zbyt wiele chcą osiągnąć najmniejszym kosztem. Ostatecznie, jak będą czegoś ciekawi, poszukają sobie w Google.
- To mnie wciąż zaskakuje, ale może niepotrzebnie? - zastanawia się. - Kiedyś uczestniczyłam w towarzyskiej rozmowie, gdzie padło nazwisko Jarosław Iwaszkiewicz. Pan domu, inżynier, zastanawia się gorączkowo "skąd ja to nazwisko znam, skąd znam?” i wreszcie woła: "Mam! To przewodniczący komisji kynologicznej, który podpisał papiery dla naszego jamnika!”. I pędzi po świadectwo, żeby je nam z dumą pokazać - wspomina Anna W. i zaraz dodaje z rezygnacją: I czemu ja się wciąż dziwię, skoro żeby być prezydentem, wystarczy zawodówka.