Kandydatka demokratów Hillary Clinton, czy republikanin Donald Trump? We wtorek, 8 listopada, odbędą się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych
Już patrząc na kandydatów dwóch największych partii można zauważyć, że te wybory są inne niż dotychczasowe. Dla Hillary Clinton Biały Dom nie powinien mieć tajemnic, jako żona byłego prezydenta Billa Clintona mieszkała w nim przez osiem lat. Akurat powiązania rodzinne w przypadku prezydentury za oceanem nie są niczym nowym, co potwierdzają przykłady George’a Busha i jego syna George’a W. Busha, czy będących dalekimi kuzynami Teodore’a i Franklina Delano Rooseveltów.
Ale jeśli kandydatka demokratów wygra, zostanie pierwszą w historii kobietą-prezydentem Stanów Zjednoczonych. Warto podkreślić, że pani Clinton jest znana nie tylko z bycia żoną swojego męża, pełniła urzędy senatora i sekretarza stanu.
Takiego doświadczenia w polityce nie ma jej rywal, kontrowersyjny przedsiębiorca i miliarder Donald Trump, słynący z niewyparzonego języka i radykalnych poglądów. Ale jak podkreślają komentatorzy, obie kandydatury były dość niespodziewane.
Kto wygra?
- Tydzień temu na tak zadane pytanie z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością odpowiedziałbym, że Hillary Clinton - mówi prof. Marek Pietraś, politolog z UMCS. - Dziś już nie jest to tak jednoznaczne, a wynik wciąż pozostaje sprawą otwartą. Mamy do czynienia z dawno niespotykaną w Stanach Zjednoczonych sytuacją, w której znaczna część Amerykanów ma problem z określeniem swoich preferencji wyborczych. Potrafią one zmieniać się z dnia na dzień.
Przed tygodniem sondaże mówiły 12-proc. różnicy na korzyść byłej pierwszej damy. Te najnowsze wskazują nawet na jednopunktową przewagę Trumpa. Eksperci podkreślają jednak, że ze względu na specyfikę amerykańskich wyborów kluczowe znaczenie będą miały wyniki w tzw. „stanach swingujących” (z ang.: swing states). Co cztery lata wschodnie i zachodnie wybrzeże oraz położony na północy obszar Wielkich Jezior głosują na demokratów, a mieszkańcy bardziej konserwatywnych i religijnych rejonów południowego wschodu i środkowego zachodu opowiada się za republikanami. Dlatego tak istotne będą rozstrzygnięcia w kilku stanach niezdecydowanych, do których zaliczają się m.in.: Ohio, Floryda, Północna Karolina, Nevada, czy Iowa.
- Patrząc na geografię wyborczą, przewaga wydaje się leżeć po stronie Hillary Clinton. Aby Donald Trump został prezydentem, musiałby wygrać w każdym z tych stanów. To trudne, ale nie niemożliwe - przyznaje prof. Andrzej Podraza, politolog z KUL.
Warto podkreślić, że udało się to chociażby Barackowi Obamie, gdy w 2008 po raz pierwszy walczył o prezydenturę z ramienia demokratów.
Ostrzej niż zwykle
Jak politolodzy oceniają przebieg tegorocznej kampanii? - Jest ostra, brutalna i z obu stron prowadzona w nieprzyjemny sposób. W Stanach Zjednoczonych bardzo często mamy do czynienia z niezbyt ładną kampanią, ale ta jest wyjątkowa. Weźmy chociażby sugestię Trumpa podczas jednej z debat, gdy powiedział, że zamknie Clinton w więzieniu. Takie słowa do tej pory nie padały - mówi prof. Podraza.
Zdaniem prof. Pietrasia na taki obraz kampanii wpływ ma właśnie kandydat republikanów. - Jeszcze półtora roku temu niewielu było w stanie na niego postawić. Wniósł on element odrzucenia tzw. politycznego establishmentu. Na fali wciąż odczuwanego kryzysu z lat 2008-2009 uruchomił kampanię przeciwko tym, którzy od zarania dziejów rządzą Stanami. Pokazuje się jako ten, który nie jest z elit, choć jego życiorys pokazuje co innego. Wprowadził niekonwencjonalność i nieprzewidywalność, czym zjednał sobie wielu wyborców, zwłaszcza tych z gorszym wykształceniem i niższym statusem społecznym - twierdzi politolog z UMCS.
Lubiani, albo nienawidzeni
Obaj komentatorzy podkreślają, że zarówno Clinton, jak i Trump mają silne elektoraty negatywne.
- Mimo poparcia swoich partii nie cieszą się dużym zaufaniem społeczeństwa - zaznacza prof. Podraza. – Wyborcy ich albo lubią, albo nienawidzą. Jest spora grupa skłonna poprzeć jedno z nich, ale bez większego przekonania. Dlatego skandale, które w tej kampanii występują ze zdwojoną siłą, mogą sprawić, że ci ludzie dostaną argument do tego, aby nie głosować na daną osobę. Stąd mamy taką zmienność wyników sondażowych - dodaje prof. Pietraś.
A skandali i sięgania po haki do tej pory nie brakowało. Jeden z ostatnich dotyczy Clinton i śledztwa, jakie wszczęło FBI w związku z wysyłaniem przez nią służbowych maili z prywatnych serwerów w czasach, gdy była sekretarzem stanu. Komentatorzy oceniają, że Amerykanie, wciąż wyczuleni po aferze Snowdena, mogą to potraktować jako zdradę tajemnic państwowych.
Trump nie omieszkał wykorzystać tej sytuacji i oświadczył, że wybór kandydatki demokratów do Białego Domu w momencie trwającego postępowania grozi „bezprecedensowym kryzysem konstytucyjnym”.
Sztab Clinton uderzył natomiast w kontrkandydata m.in. po artykułach prasowych, sugerujących jego powiązania z Moskwą. W kampanii przeciwko republikaninowi zostało też użyte nagranie z 2005 roku, na którym Trump w wulgarny i seksistowski sposób opowiadał o próbie uwiedzenia kobiety. Miliarder w wydanym po opublikowaniu taśmy oświadczeniu napisał, że była to „taka gadka w męskiej szatni”, a Bill Clinton mówił mu dużo gorsze rzeczy podczas gry w golfa.
Odczujemy to wszyscy
- Stany Zjednoczone to w tej chwili jedyne supermocarstwo, które może w efektywny sposób oddziaływać w skali globalnej. Dlatego wynik wyborów ma niezwykle duże znaczenie dla innych państw. To prezydent decyduje o polityce zagranicznej i obronnej - mówi prof. Podraza i dodaje, że o ile poglądy Clinton są znane, to prezydentura Trumpa może być zagadką.
Ten pogląd podziela prof. Pietraś. - Wybór Hillary Clinton oznaczałby m.in. umacnianie Paktu Północnoatlantyckiego, wzmacnianie wojskowej obecności Amerykanów w Europie i kontynuację twardej polityki wobec Rosji. W przypadku wygranej Trumpa możemy mieć do czynienia z nieprzewidywalnością w polityce zagranicznej. Nas powinny niepokoić zapowiedzi dotyczące gwarancji bezpieczeństwa. Kandydat republikanów uważa, że pozostałe państwa członkowskie powinny bardziej się angażować, a nie tylko konsumować bezpieczeństwo gwarantowane przez USA - mówi prof. Pietraś.
- Ale wynik wyborów nie musi oznaczać zmian w polityce zagranicznej. Tak było w przypadku Baracka Obamy, który krytykował George’a W. Busha i choć wprowadził dużo zmian, to w kwestiach związanych z dyplomacją kontynuował jego działania - podsumowuje prof. Podraza.