Lwów podzielił się na dwa "obozy”. Tych którzy noszą maseczki, i tych, którzy twierdzą, że nic i tak im nie pomoże, a grypa to wymysł polityków.
Granica prawie szczelna
Przekraczając granicę, we wtorek około godziny 7 na przejściu granicznym w Hrebennem ruch w kierunku Ukrainy był bardzo mały. W pierwszym momencie, wjeżdżając na terminal myśleliśmy, że w międzyczasie służby zamknęły całkowicie granicę. Nie było żadnego samochodu osobowego. Szlaban był zamknięty, w terminalu nikogo nie było widać żadnego strażnika czy celnika.
Dopiero po chwili podjechały inne samochody. – Gdzie jedziecie? – rzucił celnik.
Do Lwowa. – A po co, przecież tam grypa jest.
Ale żaden z celników nie pracował w masce, czy nawet w rękawiczkach.
Kolejna odprawa, tym razem po Ukraińskiej stronie. – Jest u was Tamiflu, bo u nich nigdzie nie można dostać –pyta celnik. – To jedyny dobry środek na Kalifornijską grypę (tak na Ukrainie potocznie nazywa się grypę spowodowaną wirusem A/H1N1 –red.).
Na pierwszej stacji paliw pracownicy najpierw byli bez masek, ale po chwili – żartując sobie z grypy i epidemii – je założyli.
Ospałe miasto bez turystów
Lwów. W zwykłe dni, kiedy nie ma doniesień o epidemii, przejazd przez miasto dla turysty jest bardzo utrudniony. Korki, kierowcy jadący na oślep według tylko sobie znanym przepisom, chaos. Tym razem było znacznie spokojniej.
Trafiliśmy do Ratusza. W biurze prasowym kilka młodych osób. Wszyscy w maskach. – Monitorujemy na bieżąco sytuację, telefony się urywają – mówi Andriy Moskalenko z biura prasowego i dodaje, że Lwów zwrócił się z prośbą o pomoc do ośmiu miast w Polsce i do czterech w Austrii. Pomoc jak na razie zaoferowały tylko Wrocław i Kraków.
Kiedy z nim rozmawialiśmy, na granicy w Hrebennem i Dorohusku polskie władze województwa przekazywały 200 tysięcy masek i dwa respiratory. Przygotowywana była również inna pomoc z naszego kraju.
Maseczka za głos
Co jest teraz potrzebne na Ukrainie? – Brakuje lekarzy, łóżek w szpitalach i lekarstw. Dostajemy co prawda partie leków, ale może się okazać, że to nie wystarczy – dodaje Moskalenko. – Zważywszy, że choruje już około 15 procent populacji Lwowa.
Na ulicach rozdawane są maseczki. Jednak nie rozdaje ich miasto czy szpitale, tylko… politycy. – To element kampanii prezydenckiej – mówi nam o mężczyznach w niebieskich kamizelkach, do których ustawiła się kilkudziesięcioosobowa kolejka, Suzanna Bobkowa, dziennikarka lokalnego dziennika Wysoki Zamek. Maski rozdawali mężczyźni w imieniu Partii Regionów, z której to na urząd prezydenta startuje Wiktor Janukowycz.
My się grypy nie boimy, ale maski nosimy
Jak reagują klienci? – Panie, a co to za epidemia, to politycy wymyślili – rzuca zza ramienia mężczyzna kupujący jabłka.
– Ja się zabezpieczam czosnkiem i cebulą – mówi kolejna klientka. – Mam do Lwowa, do pracy, jakieś dwie godziny drogi. Przez ten czas trzymałam w ustach czosnek. I jak do tej pory mnie grypa nie bierze.
Oleksandra, razem z innymi handlującymi, też narzeka. – Klientów jest mniej niż zazwyczaj. Większość siedzi w domu i słucha tych bredni jakie serwują im politycy. Zastanawiam się czemu ma to służyć.
Turystów jak na lekarstwo
Na ulicach Lwowa, choć jak mówią mieszkańcy ruch jest mniejszy, nic szczególnego się nie dzieje. Kilka osób w maskach i zero turystów. – Nie mamy dla kogo tu stać – mówi handlująca na bazarze z pamiątkami kobieta. – Dzisiaj żadna wycieczka nie przyjechała.
Skąd się wzięła grypa na Ukrainie
– Ludzie chodzili do pracy, do szkoły. Nie dbali o to czy mają katar, czy są osłabieni. Tak właśnie wirusy się rozprzestrzeniły – tłumaczy Krystyna Buczko, kierownik oddziału internistycznego pierwszej kliniki lwowskiej. – Zapalenia płuc? Ludzie późno zaczęli się leczyć i stąd te wszystkie choroby.
– Sytuacja jest niepocieszająca, ale nie tylko ze względu na ogrom pracy i dezinformację. Wydłużyliśmy czas pracy o 2 godziny i dyżurujemy do 20. Jednak w mediach publikowane były wręcz zakazy przychodzenia do przychodni czy szpitali. Trzeba dzwonić po lekarza, który przyjeżdża do domu chorego – opowiada nam szef Pierwszej Kliniki we Lwowie, dr Igor Andrijovicz.
Leczą się sami
– Najwięcej osób zgłaszało się od piątku do niedzieli. W poniedziałek ich liczba spadła. Ale być może jest to spowodowane tym, że zamknięto szkoły i uniwersytety, a młodzież wyjechała do domów. Dodatkowo, w większości przypadków pacjenci wolą zostać w domach, lecząc się na własną rękę – przyznaje Andrijovicz.
Diagnozy to głównie objawy grypopochodne. – Ale przy grypie nie ma mowy o katarze. A u większości zgłaszających się pacjentów leje się z nosa. Od pozostałych pobieramy wymazy, które wysyłamy do laboratoriów na badania. Niestety, nieleczony katar może się przeobrazić w coś poważniejszego, jak na przykład zapalenie płuc. A kataru przy tej pogodzie nie trudno się nabawić.
Lekarz w toyocie
– Na wyjazdy mer Lwowa przekazał lekarzom wszystkie swoje samochody. Może to dziwnie zabrzmi, ale teraz zamiast starą wysłużoną karetką, jeździmy do chorych nowiutką toyotą – mówi Andrijovicz. – Ale nie to jest ważne. Najważniejsze jest to, że mimo wszystko możemy pomagać ludziom.