Ten brak czasu, ten ciągły brak czasu! Wypadałoby znów umyć okna i dopucować mieszkanie, a nie ma kiedy. Tylu jest bezrobotnych, ludzie szukają pracy. Może ktoś zechce zarobić parę groszy? Pytam znajomych i wywieszam ogłoszenie w Miejskim Urzędzie Pracy: "Szukam do mycia okien i posprzątania mieszkania”.
Pierwsze odzywają się przyjaciółki. - Zadzwoń do Oksany - mówią. - Ona pilnuje pani Oli, ale po południu sobie dorabia i przychodzi do nas sprzątać. W domach na mojej ulicy
polecają ją sobie jako dziewczynę sprawną, pracowitą i bezwzględnie uczciwą.
- Kochana, możesz zostawić wszystko i iść na kawę albo pozałatwiać różne sprawy. Nic nie ruszy - przekonuje mnie Zosia.
- Tylko wiesz, musisz jej powiedzieć dokładnie co i jak. Ja, na przykład, mopem ścieram posadzkę. W łazience i w kątach zawsze zostaje trochę niedomyte. Więc każę jej na kolanach sięgnąć w każdy zakamarek, dokładnie, ściereczką. Na kolanach - dobitnie powtarza Magda.
W tej pozytywnej opinii utwierdza mnie Janka.
- Nie musisz jej szykować jedzenia - wyjaśnia. - Och, jak poczęstujesz ją kawą, to już będzie dobrze. Wiesz, ona przychodzi tylko po południu, dlatego dwa popołudnia to jest jedna dniówka. No chyba, że zdąży naraz posprzątać mieszkanie, musisz z nią to ustalić. Zrobi wszystko. Umyje ci okna, podłogi, a nawet sedes. Jest absolutnie do twojej dyspozycji. No i wiesz, można ją polecić. Obcego do domu bym nie wpuściła. Dniówka wynosi 35 złotych. To nie jest za dużo? - czuję w pytaniu Janki niepokój, czy czasem nie przepłaca.
Postanawiam spotkać się z Oksaną.
W słuchawce młody, pogodny głos ze wschodnim akcentem pyta:
- Pani, a kto pani dał telefon? Ach, pani Zosia! To dobrze. To możemy się umówić. A gdzie pani mieszka? Bo ja tak dobrze miasta nie znam...
Oksana jest szczupłą, roześmianą blondynką. Nie wygląda na swoje 34 lata.
Czeka na mnie na ulicy z małą reklamówką w ręku, wślizguje się szybko do auta i ciągle uśmiecha. W domu wyjmuje z torby inne ubranie, przebiera w spodnie, czerwoną podkoszulkę i czeka.
Mówię jej, że trzeba umyć okna.
- Dobrze, pani - potakuje. Do pojemnika nalewa oszczędnie wody, troszeczkę płynu do mycia i raźno się bierze do pracy. Słońce pali prosto w oczy, Oksana balansuje na stołku.
- Pani, ja już siedem lat jeżdżę do Polski. Pierwszy raz, to jeszcze jak my byli przy sowieckim sojuzie. Taka wycieczka była - do Chełma, Lublina i Warszawy. Później namówiła mnie znajoma...
Nachyla twarz do szyby, lekko drapie paznokciem.
- Pani, to podwójna szyba, to coś jest w środku i umyć się nie da - tłumaczy się z jakiejś skazy na szkle.
- No to my ze znajomą jeździły. Całym autobusem. Na handel. Ale pani, co to za męka, ile nerwów! Wieczorem do Chełma, rano na targ i po południu do domu. I za parę dni znowu. I opłacać się trzeba było. Komu? -A po co to pani wiedzieć. Takim różnym...- macha ścierką i śmieje się.
Zatrzymuje się na chwilę z ręką uniesioną do góry i powtarza:
- Ech, co za męka. - Chociaż pani wie, ja do Zosina mam 60 kilometrów, ale mój dom nad rzeką, nad Bugiem, tak? - wtrąca jakby mnie pytała, gdzie mieszka.
- Ja z domu widzę granicę i pola po waszej stronie.
Energicznie bierze się do pracy i kolejne okno lśni w słońcu. Płyn rozpryskuje się na szybie, szybki, wprawny ruch szmatą i znów moment pogawędki, na którą - czuje, że może sobie pozwolić.
- Ja już chciała przestać, już tak miałam dosyć. No, zarobił człowiek, nie powiem. Ale pani, te nerwy to mnie zabijały. I stać trzeba było na granicy, i za wszystko płać i płać. Już ostatni raz miałam być, jak zaczepił mnie jeden człowiek, czy bym mu dziecka nie pilnowała. No to się zgodziłam, choć zostawiłam swoje w domu. U nas, w mieście, były kopalnie, to i mężczyźni mieli pracę. Kobiety przy bawełnie robiły. Takie nici z bawełny. Teraz to wszystko pozamykali i pracy nie ma.
Widzę, jak przez umytą taflę twarz jej poważnieje.
- Wyjeżdżają od nas, wyjeżdżają - dodaje po chwili. - Dużo jedzie do Włoch, do Portugalii. Ale
dla nas Europa zaczyna się tutaj.
Gdzie tam jechać świat drogi, jak się nikogo nie zna, a dziecko w domu zostało. Ja dwa tygodnie siedzę tu, na dwa wracam. Nie wiem, jak to teraz będzie, jak te wizy nastaną. Kogo będzie stać wykupić. Paszport mi się kończy, trzeba za nowy dać 800 grywien. Pani, to prawie 200 dolarów, to bardzo duże pieniądze!
Znów przyspiesza mycie, jakby raptem zdała sobie sprawę, że czas to też pieniądz.
Siadamy przy obiedzie. Oksana nie protestuje, choć jeszcze parę okien trzeba umyć, a w dodatku wkrótce musi wracać.
- Jak skończyłam pilnować dziecko u tego pana, spotkałam inną osobę, która mówi: "Może chcesz być u starszej pani?” Czemu nie, ja tam żadnej pracy się nie boję. I teraz jestem u pani Oli. Pani Ola ma 94 lata i muszę jej naszykować jeść, uprać, pomagam jej się wykąpać. A później siedzimy sobie na balkonie. Jak jest pogoda. Ona jest za stara, już nie wychodzi na dwór - wzdycha Oksana. - To spokojna praca, ale mało mi płaci, dostaję 300 złotych. Za to pozwala, jak chcę, wyjść do kogoś posprzątać i trochę pieniędzy zarobić.
Popija herbatę z dużą ilością cukru.
• Ciasteczko?
- Tak, niech będzie ciasteczko.
• Może kawę?
- Nie, pani, kawę piłam rano.
Pytam, czy tęskni za synem.
- Dzwonię do niego dwa razy w tygodniu. Babcia go pilnuje. On bardzo dobrze się uczy.
Ale prezentu mu nie kupi.
- Zbieram pieniądze, bo chcę odłożyć mu na komputer
- wyjaśnia. - Pani, ja tu nawet do miasta nie chodzę, nie patrzę po sklepach. Po co mi robić smak?- śmieje się. - Szybko bym wydała to, co zarobię. A kiedyś musi być koniec, przecież cały czas nie będę tak jeździła.
Za tydzień wyjedzie. Kupi trochę dolarów, schowa głęboko. A może jednak sprawi dziecku jakiś upominek? Przecież to będzie koniec roku szkolnego - u nich wcześniej niż tu, w Polsce.
- U nas trochę podobnie jak u was - wyjaśnia. - Można dostać i buty, i ubranie, i żywność, ale trzeba na to mieć pieniądze. Nauczyciel zarabia 200 hrywien, dobry robotnik na budowie 300 hrywien. Sto dolarów to 530 hrywien. Ale za eleganckie buty trzeba zapłacić 150 hrywien, chleb kosztuje 0,95. A jak nie ma pracy, to skąd nabrać pieniędzy?
Podrywa się od stołu i chwyta za ścierkę. Jeszcze mruczy przeliczenia.
Powoli zapada zmierzch. Okna błyszczą, Oksana czeka na dalsze dyspozycje.
"Wszystko jej musisz powiedzieć” - przypominają mi się słowa Zosi.
- No to może jeszcze tę podłogę w kuchni. Tak tylko zetrzeć - sugeruję.
Szybko wyciera posadzkę i znów patrzy pytająco.
- No to już chyba wszystko. Ile płacę? - pytam dla porządku.
Długo się kryguje, cała w półuśmiechach.
- Pani, ja nie wiem, ile tam pani da...
Wreszcie rzuca pytająco:
- 30 złotych?
Po dwóch dniach dzwoni telefon.
Mężczyzna przeczytał ogłoszenie w urzędzie pracy.
- Tyle okien za 35 złotych? Za jedną połówkę biorę siedem, a za rozkręcane podwójnie. Sprzątanie - możemy się dogadać, nie mniej niż 50 złotych dniówka. No i, oczywiście, coś do jedzenia pani da? - upewnia się.
Po kolejnych dwóch dniach dzwoni pani P.
- Jestem rodziną zastępczą dla wnuka - wyjaśnia. - W zasadzie żyję z zasiłku na dziecko. Nie mam pracy. Szukam. Niech pani nie myśli, że Ruscy chcą pracować taniej - uświadamia mnie. - Już za byle grosz nie idą. Wie pani, umyłabym te okna. Jakoś byśmy się przecież dogadały. Chociaż myślałam, że to 35zł dniówka i praca będzie na dłużej...
Później już nie dzwonił nikt.
W Miejskim Urzędzie Pracy w Lublinie zarejestrowanych jest ponad 20 tys. bezrobotnych Polaków.