• Marta Panas-Goworska i Andrzej Goworski są małżeńsko-pisarskim duetem. Tak się przedstawiacie na swoim blogu. Jak to jest w praktyce? Najpierw byliście państwo małżeństwem, czy razem pisaliście?
Marta: W „Nieznośnej lekkości bytu” Kundery jest taka wyliczanka, ile trzeba przypadków, żeby zaistniała miłość. U nas byłaby to chyba bardzo obszerna lista, bo choć Andrzej studiował przez jakiś czas w Lublinie i mieliśmy nawet wspólnych znajomych, to nasze spotkanie nastąpiło dopiero kilka lat i kilkaset kilometrów później.
Andrzej: Było to na II Międzynarodowym Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu (Ukraina), gdzie przyjechałem wraz z redakcją lubelskiego „Akcentu” (na łamach którego debiutowałem opowiadaniem „Sowa” w 2006 r.). Od tamtego czasu kursowaliśmy między miastami, aż w 2012 r. Marteczka porzuciła rodzinny Lublin i zamieszkaliśmy razem we Wrocławiu.
• Jak się czuje duet autorski na kilka dni przed premierą pierwszej książki?
Marta: Emocje są ogromne! To trochę takie małe narodziny. Kiedy wreszcie po miesiącach wytężonej pracy trzyma się wyczekane dziecko, „tłustą kluseczkę” jak żartobliwie określiła ją nasza redaktor Dąbrówka Mirońska, nie sposób się nie wzruszyć.
Andrzej: Przed pełnią szczęścia powstrzymuje nas jednak świadomość, że lada moment powinniśmy złożyć w wydawnictwie naszą drugą książkę o życiu codziennym w ZSRR. Ale tu się zatrzymam, żeby nie zdradzić nic więcej.
• Czy był jakiś powód, że ZSRR stał się obszarem państwa zainteresowań?
Andrzej: Odpowiedź będzie złożona, wszak jesteśmy duetem (śmiech). Moja nieżyjąca babcia Zoja Goworska, która jako szesnastoletnia dziewczyna wraz z mamą i bratem 6 lat spędziła na Syberii, zwykła mawiać, że „od żadnego Rosjanina zła nie doświadczyła” i w domu zawsze było dużo atencji dla rosyjskiej kultury. Nieco podobnie sprawa wyglądała u żony. Choć nie było mi dane poznać mojego teścia, Władysława Panasa, to z opowieści rodziny i zachowanych pism wyłania się obraz osoby, która choć niebezkrytycznie, dobrze znała i ceniła twórców z byłego ZSRR. Między innymi dzięki takiemu wspólnemu backgroundowi nigdy nie zbrakło nam tematów do rozmowy, a w konsekwencji i do pisania.
• Czy bez bloga książkowi „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy” by powstali?
Marta: Bloga „Radziecki alfabet”( http://new.org.pl/justynaprus.html ) zaczęliśmy prowadzić już po podpisaniu umowy na książkę. Byliśmy pełni obaw, jak sobie z tym wszystkim poradzimy, na szczęście redakcja Nowej Europy Wschodniej jest dla nas wyrozumiała i przymyka życzliwie oko na okresową posuchę w blogowaniu.
Andrzej: Pytała jednak pani o powstanie książki...
Marta: Nie byłoby nie tylko „Naukowców”, ale i naszego duetu pisarskiego, gdyby nie życiowe zawirowania, w wyniku których na gwałt musieliśmy szukać nowych źródeł zarobkowania. Z pomocą przyszedł zaprzyjaźniony pisarz Jacek Inglot i załatwił nam fuchę – pisanie do gazetek kryminalnych. Z niemowlęciem przy piersi przekopywałam kroniki policyjne w poszukiwaniu ciekawych, acz nieopatrzonych historii, a mąż ubierał to w słowa...
Andrzej: Tak też trafiliśmy na późniejszego bohatera naszej książki Grigorija Majranowskiego (Gwiazda trucizny), radzieckiego doktora Mengele. Z czasem wypracowaliśmy swój styl pracy, a mamy nadzieję, że i pisania, w którym nasze zupełnie odmienne osobowości mówią, a właściwie piszą jednym głosem.