- Boimy się wyjść z domu, grozili, że nas zabiją, a prokuratura umorzyła śledztwo - twierdzi rodzina Baszczów z Opola Lubelskiego.
Sprawą zainteresowaliśmy się po wpisie na naszym forum internetowym. Przeczytaliśmy błaganie o pomoc państwa Baszczów: "Prokuratura Rejonowa w Opolu Lubelskim umorzyła dochodzenie w sprawie naszego sąsiada Michała D. i Marcina S. oraz ojca Michała D. Kierowali w kierunku moim i mojego męża groźby karalne. Boimy się ich. Mąż wieczorem sprawdza po kilka razy, czy są zamknięte drzwi od domu, a pod poduszkę kładzie nóż, bo się boi o życie”.
Zaczęło się od psa
Baszczowie mają troje wspólnych dzieci: 4-letnią Kasię, 3-letnią Janinę i 2-letnią Darię. Razem wychowują dwóch synów pani Ewy z pierwszego małżeństwa: 7-letniego Mateusza i 5-letniego Jasia. - Żona jest na rencie, ja staram się o takie świadczenie - wyjaśnia Arkadiusz. I od razu mówi: Bardzo się boimy.
Wersja Arkadiusza Konflikt z sąsiadami zaczął się kilka lat temu. - Jak żona się do mnie wprowadziła, to zaczęli pukać mi w okna, dzieci wybudzać. Potem pies Michała ugryzł naszą Kasię. Jak im żona zwróciła uwagę, to się śmiali. Potem kontener na śmieci postawili 7 metrów od naszych drzwi - wylicza przewinienia sąsiadów Arkadiusz.
Oskarżenia
Twierdzi, że potem Michał napuścił na nich swojego kolegę Marcina S. - Jak wyjeżdżał ulicą i nas zobaczył, cofnął gwałtownie i prawie nas przejechał. Cudem udało nam się odskoczyć. Wtedy też zaczął grozić, że nas zabije. Wyjął z auta klucz samochodowy i zaczął iść w moim kierunku. Wtedy żona zadzwoniła na policję z komórki.
Zdaniem Arkadiusza, Marcinowi się upiekło tylko dlatego, że ostrzegli go koledzy, którzy przypadkiem przechodzili ulicą. - Żeby policja nie nadjechała, to nie wiadomo jakby się to skończyło - mówi Baszcz.
Niewola
- Szkoda że prokuratura w żaden sposób nie wyjaśniła nam powodów tego umorzenia. Napisali tylko, że wobec braku znamion czynu zabronionego - ubolewa Arkadiusz. - A kilka dni temu Marcin znowu groził mojej żonie. Wkurzył się na nasz wpis w Internecie i zagroził, że jak nie zniknie, to mamy przeje...
Baszczowie twierdzą, że boją się wychodzić z domu. - Cały czas rozglądamy się, czy gdzieś na nas nie czyhają. Nikogo nie wpuszczamy do domu, zanim w oknie nie zobaczymy twarzy. Mieszkamy na parterze, więc dostęp do nas jest łatwy. Dzieci nie puszczamy na podwórko.
Sylwia
Drugi to Marcin S. - Mamy dość ich sąsiedztwa. Są konfliktowi, nie mają co robić. Jakby wzięli się za robotę, to przestaliby się zajmować głupotami i dokuczaniem sąsiadom. Nikt ich tu nie lubi, ze wszystkimi są skłóceni. Mieszkają tu 7 lat. Wcześniej tacy nie byli, coś im się porobiło... - mówi matka Marcina.
- Wszystko zaczęło się od Sylwii - mówi Agnieszka, siostra Marcina.
Wersja sąsiadów Sylwia to najbliższa sąsiadka Baszczów. Ich mieszkania dzieli tylko ściana. Cienka, bo Sylwia słyszy wszystko, co się u sąsiadów dzieje. - On jest wariat, znęca się nad żoną, leje dzieci. Parę lat temu zgłaszałam sprawę do opieki społecznej. Przez chwilę był spokój. Ale jesienią 2007 roku znowu się zaczęło. Arek ma napady białej gorączki. Trzymają dzieci w czterech ścianach, nie wypuszczają ich z domu. W tym jednym pokoju siedzą.
Hip-hop
Sprawa trafia do prokuratury. Zostaje umorzona, bo nikt nie widział jak Arkadiusz znęca się nad dzieckiem. - Potem się zaczął mścić na mnie. Zaczął walić w ścianę i krzyczeć "Ty k.., ty szmato”. Robił to od rana do nocy. Zaczął na mnie anonimy wysyłać. Oprócz walenia w ścianę, zaczął włączać wulgarny hip-hop i śpiewał przez mikrofon, żeby było głośniej. Robił to o 5 rano! Wezwałam policję i sprawa trwa - denerwuje się Sylwia. - Ale żona go broni. Powiedziała mi: "Po co się w moje dzieci wtrącasz. On ich nie bije, on tylko mnie...”. Całe podwórko widziało, jak jej kiedyś przylał.
Święty spokój
- I wtedy Arek wyskoczył do mnie z metalową rurką. Podbiegłem do bagażnika i wyjąłem klucz, żeby się bronić. Na szczęście, szli przypadkiem moi koledzy i go spłoszyli. A on wszystko przekręcił i zrobił aferę, że to jemu się dzieje krzywda - mówi Marcin. - Oni szukają sensacji. Jak wpisali na forum, że tak się mnie boją, to
właśnie byłem w Kołobrzegu. My tu jesteśmy tylko 3, 4 razy do roku, bo mieszkamy w Niemczech. Niby jak mam im zagrażać? Po co nam kłótnie, sądy? Po co? Chcemy mieć święty spokój.