Przygotowania trwają co najmniej rok. To czas na rozmowy z artystami i szukanie sponsorów. A gdy inni się bawią, ty pracujesz. Brak snu zastępujesz kroplówką.
Ideałem jest, by rozpocząć przygotowania rok wcześniej. Tak byłoby też w naszym przypadku, gdyby nie śmierć Mirka Olszówki – mówi Janek Taraszkiewicz, organizator ostatniej edycji Art'n'Music Festival Inne Brzmienia na lubelskim Starym Mieście.
Mirek "Kiton” Olszówka, pomysłodawca imprezy, zmarł jesienią ubiegłego roku. Rozmowy ze sponsorami i artystami zostały wstrzymane. Niewiele brakowało, by festiwal nie odbył się w ogóle.
– W lecie organizuje się większość dużych imprez muzycznych. Dlatego trzeba odpowiednio wcześniej nawiązać kontakt z wybranym artystą. Jeśli nie zrobimy tego z odpowiednim wyprzedzeniem, to może się okazać, że interesujący nas muzycy nie mają już wolnych terminów – tłumaczy Taraszkiewicz. – Nie mamy jeszcze tak rozpoznawalnej marki jak na przykład Heineken Open Air. Musimy odpowiednio przekonać zarówno artystów, by tutaj przyjechali i sponsorów, by dali pieniądze. Przygotowanie kilkudniowej imprezy, zabrało nam pięć miesięcy nieprzerwanej pracy – dodaje.
Co przyciąga sponsora
– Do każdego sponsora trzeba podejść inaczej. W zależności od rangi i charakteru wydarzenia trzeba mu przedstawić konkretne korzyści płynące ze wsparcia imprezy – zdradza Albert Pyrgies z agencji Wysoka. – Kiedy jest to duże wydarzenie, jak koncert pod zamkiem otwierający Lubelskie Dni Kultury Studenckiej, to już samo pokazanie logo jest dla sponsora ważne. Jeśli jest to mniejsza impreza, jak na przykład organizowany przez nas festiwal "Chonabibe pod chmurką”, to browar najpierw sprawdza czy uda mu się sprzedać tutaj dużo piwa. I dopiero wtedy podejmuje decyzję o wsparciu.
Znalezienie pieniędzy i muzyków to dopiero początek. Potem trzeba jeszcze sprostać wymaganiom muzyków. – Artyści z brytyjskiego zespołu Virus Syndicate wymyślili sobie, że przylecą do Polski na dwie godziny przed koncertem i od razu po zejściu ze sceny pojadą z powrotem na lotnisko – opowiada Albert Pyrgies. – Długo musieliśmy im tłumaczyć, że do Lublina muszą przylecieć dzień wcześniej.
Artysta lubi zjeść. I wypić
Gwiazdy potrafią mieć wymagania, którym niełatwo sprostać. Plotka głosi, że w ubiegłym roku Grace Jones, jedna z głównych gwiazd festiwalu Open Air w Gdyni, zażyczyła sobie tak rzadkiego i drogiego szampana, że nie można go było znaleźć w żadnym sklepie. Pracownicy agencji Alter Art odkupili kilka butelek od osób, które parę dni wcześniej wykupiły ostatnią partię.
– Kiedy na poprzedniej edycji festiwalu grały u nas zespoły z Bośni czy Izraela, to musieliśmy przygotować dla nich specjalne menu z odpowiednim mięsem i warzywami – wspomina z kolei organizator Innych Brzmień.
– Muzycy z Los de Abajo z Meksyku przyjechali do Lublina już w środę. Dostali od nas tłumaczkę, która towarzyszyła im przez cały czas. Tak spodobało im się w naszym mieście, że kilka razy zagrali też na ulicy, a w trakcie koncertu kilka razy chwalili żubrówkę – śmieje się Taraszkiewicz.
Najważniejsza jest scena
Montaż sceny, jej wyposażenia i scenografii to karkołomne zadanie, która zabiera kilkadziesiąt godzin.
– Scena na koncerty z serii "Męskie granie” przyjeżdża do miasta już trzy dni przed imprezą – mówi Darek "Filek” Filozof, odpowiadający ze oświetlenie i scenę podczas tej trasy.
O ogromie przedsięwzięcia mówią już same liczby: scena waży 27 ton, ma powierzchnię 280 mkw., przywożą ją trzy tiry. – Montują ja dwie ekipy ludzi. Każda pracuje przez 20 godzin bez przerwy – dodaje Filek.
– Wszystkie elementy muszą szczelnie przylegać do siebie. Jeśli z przodu pojawi nam się rozjazd 1-centymetr, to na przeciwległym końcu jest rozszczelnienie pomiędzy elementami nawet do 1 metra. I wszystko na nic – wyjaśnia Darek Filozof.
Kolejne godziny zabiera ustawianie świateł i nagłośnienia. – Samo ustawianie świateł z komputerem zajmuje nam przy "Męskim graniu” 7-8 godzin – dodaje.
Człowiek orkiestra
W trakcie samej imprezy osoba, na której spoczywa największa odpowiedzialność, to stage manager. Michał Parchimowicz, stage manager na festiwalu Przystanek Woodstock: – Muszę monitorować, czy np. jest takie nagłośnienie, jakiego życzył sobie zespół, kontaktuję się z managerami gwiazd i ich ekipą techniczną. Opracowuję scenariusz prób, pilnuję, by każdy zespół zagrał o danej godzinie; by nie było opóźnień.
Zadaniem stage managera, jest też dbanie o to, by artysta czuł się komfortowo. Na scenie i poza nią. – Zespół The Prodigy, nie zgodził się by na scenie byli fotoreporterzy. Pilnując, by nikt nie wszedł, miałem szczęście obejrzeć ich koncert naprawdę z bliska – wspomina Michał Parchimowicz. – Pamiętam, że widok 700 tysięcy ludzi pod sceną poraził ich, byli bardzo podekscytowani tym występem. Podobnie Gentleman, dla którego bardzo wiele znaczyło to, że jako Niemiec może zagrać dla tak wielkiej liczby Polaków – opowiada Michał Parchimowicz.
Na scenie lub tuż obok
Ten widok mają szansę zobaczyć tylko nieliczni. – Kiedy w dzień stałem na scenie Przystanku Woodstock nie robiło to na mnie większego wrażenia. Jednak w nocy, widok tysięcy świateł był oszałamiający – mówi Robert Grablewski, fotoreporter koncertowy. – Ten festiwal jest o tyle trudny do fotografowania, że możemy być tylko na bokach sceny. Z przodu cały czas jest kamera.
Fotoreporterzy specjalizujący się w koncertach dobrze się znają się. Jak mówi Grablewski, rzadko zdarza się, by ktoś złośliwie utrudniał pracę drugiemu. Częściej zdarzają się spięcia z artystami, albo ich managerami. – Wokalista zespołu The Mars Wolta tak skakał po scenie, że jeden z fotoreporterów zaplątał się w kabel mikrofonu. I wtedy artysta wszystkich wyrzucił spod sceny – opowiada Grablewski.
Trzeba być gotowym na wszystko
Muzycy potrafią czasem zaskoczyć. W tym roku podczas festiwalu Inne Brzmienia zespół Los De Abacho postanowił zagrać wśród publiczności. Ochroniarze mieli tylko parę sekund, by zrobić im miejsce, a akustycy by odpowiednio ustawić nagłośnienie. W trakcie występu zdarzają się też wypadki.
– Basista zespołu Watcha Clan z Francji postanowił wskoczyć na głośnik, źle wymierzył i upadł. Nie przerywaliśmy koncertu. Lekarze szybko go opatrzyli i mógł wrócić na scenę – wspomina Janek Taraszkiewicz.
W takcie imprezy, jej organizatorzy nie mają czasu na odpoczynek. – Podczas ostatniego Przystanku Woodstock spałem tylko po dwie godziny na dobę. Jak sobie radziłem? Raz dziennie odwiedzałem szpital, gdzie kroplówka stawiała mnie na nogi – śmieje się Michał Parchimowicz. – Gdy już byłem do domu wracałem do siebie przez cztery dni.
Ile gwiazdy biorą za koncert
Doda - 75 tys. zł
Perfect - 55-60 tys. zł
Budka Suflera – 40 tys. zł
Ania Wyszkoni – 30 tys. + 23 proc.VAT
Afromental – 30 tys. zł
Paweł Kukiz i Piersi - 25 tys. zł
Napalm Death - 5 tys. euro
Lady Pank - 20-25 tys. zł
Hey - 18-22 tys. zł
Maciej Maleńczuk - 18 tys. zł
Leszek Możdżer – 15 tys. zł
Czesław Śpiewa – 12 -20 tys. zł
Star Guard Muffin i Kamil Bednarek - 12 tys. zł
O.S.T.R. - 5-8 tys. zł, czasami 10 tys. zł
Coma - 10-15 tys. zł (koncert klubowy), 25 tys. zł (koncert plenerowy)
Zbigniew Wodecki – 12-14 tys. zł
Acid Drinkers - 7-10 tys. zł
Sidney Polack - 8 tys. zł
Muchy - 6 tys. zł.
Dick4Dick - 4,5 tys. zł.
Closterkeller - od 4 tys. zł
Tymon Tymański - 2,5 tys. zł
Źródło: gramuzyka.redblog.gk24.pl