Rozmowa z Norbertem Wojciechowskim, prezesem Wydawnictwa Norbertinum, rzecznikiem prasowym KUL (1970–1980) i dyrektorem Działu Wydawniczo-Poligraficznego KUL (1980–1989).
– Nie byłem ani studentem, ani słuchaczem jego wykładów. Moje związki z Wojtyłą zaczęły się wtedy, gdy byłem rzecznikiem prasowym KUL. Wcześniej pracowałem w Wydawnictwie Towarzystwa Naukowego KUL, którego redakcja i biuro mieściły się w starym frontonie, na lewo przy wejściu. Ze dwa, trzy razy pamiętam, jak po siódmej rano wchodził do nas ks. prof. Franciszek Tokarz i ks. Karol Wojtyła, by kupić książkę "Historia filozofii indyjskiej”, autorstwa ks. Tokarza. Przyjeżdżali nocnym pociągiem z Krakowa. Nie zamawiali taksówki, szli spacerkiem przez park Ludowy, dzisiejszą Piłsudskiego, Lipową, Al. Racławickimi na KUL.
• Później spotykał się pan z nim z racji pełnienia funkcji rzecznika prasowego uczelni?
– Mam nawet w swoim archiwum list od Karola Wojtyły, wysłany na tydzień przed wyborem na papieża. Dotyczył relacji opublikowanej w "Biuletynie Informacyjnym KUL”, którego byłem sekretarzem, z nadania Mu doktoratu honoris causa na uniwersytecie w Mainz. Napisał, że na zdjęciu z uroczystości nie podpisaliśmy, że jest na nim także ks. dr F. Macharski i ks. prof. M. Jaworski, i żeby o tym pominięciu przy następnej publikacji pamiętać.
• Spotykaliście się?
– Tak, spotykałem go na inauguracjach roku akademickiego, na różnych uroczystościach uniwersyteckich, doktoratach honoris causa, w auli i w salonach rektorskich. Był bardzo skromny. Jesienią 1976 roku na KUL było wielkie wydarzenie: konferencja FIUC (Federacja Uniwersytetów Katolickich). Przyjechali rektorzy i przedstawiciele uniwersytetów katolickich z całego świata. Przyjechali po raz pierwszy do kraju rządzonego przez komunistów. Większość to byli duchowni, więc musieli odprawić mszę św. Pierwszego dnia obrad (w Bibliotece KUL) autokar przywozi ich w południe z obrad do kościoła akademickiego. Za chwilę wychodzą do ołtarza, niektórzy w garniturach, z narzuconą stułą. Jak zobaczył to rektor o. Albert Krąpiec, kazał zamknąć kościół. Następnego dnia patrzę, a oni wszyscy wychodzą w komżach i ornatach.
• Co się stało?
– Wiedzieli, że na obrady przybył przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Nauki kardynał Karol Wojtyła, który odprawił wraz z nimi mszę świętą. Na zakończenie obrad w salonach rektorskich miał miejsce raut. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem i dowiedziałem się, co to jest szwedzki stół, który tym razem zamiast sióstr przygotowała restauracja hotelu "Unia”. Stoję obok prorektora Stefana Sawickiego, rektora Krąpca i kardynała Karola Wojtyły, który w pewnym momencie mówi: "Wiecie, ja bym nie zrobił takiego bankietu. Wrócą do siebie i powiedzą: W Polsce jest tak jak u nas”. I w tym momencie przypomniałem sobie jedną rzecz: jak poprzednika Wojtyły na stolicy w Krakowie, kardynała Sapiehę, w czasie wojny wizytował generalny gubernator Hans Frank. Na miśnieńskiej porcelanie podano chleb i marmoladę z… buraków cukrowych. Kard. Sapieha powiedział, wskazując na zastawę – "To mieliśmy przed wami, a to (marmoladę) mamy teraz”.
• Pamięta pan dni po wyborze Karola Wojtyły na papieża?
– Na uczelnię waliły tłumy dziennikarzy z całego świata. Ale nie byli to dziennikarze lubelscy, ani nawet polscy. Nie było nikogo z "Kuriera Lubelskiego”, "Sztandaru Ludu”, Radia Lublin czy Telewizji Lublin. Nikt z mediów krajowych nie pytał: co to za profesor, co robił, jaki był? Mieszkańcy Lublina dowiedzieli się o tym, że profesor KUL został papieżem z dużego transparentu powieszonego przez studentów, który wisiał na nowo wybudowanym frontonie uniwersytetu – "Nasz profesor papieżem”. Gdyby nie ten napis, mieszkańcy Lublina nie wiedzieliby o tym fakcie.
• Znak tamtych czasów?
– Tamta sytuacja koresponduje z dniem dzisiejszym. Po Wadowicach i Krakowie Lublin jest trzecim miastem, które może się chlubić i być dumne z faktu, że najbardziej znany i zasłużony w świecie Polak jest związany z naszym miastem. I co? Lublin stara się o Europejską Stolicę Kultury i w tych staraniach nie wykorzystuje tego faktu. Nie umie tego "wygrać”.
• Pierwsze spotkanie z papieżem Janem Pawłem II?
– 22 października 1978 r. na placu św. Piotra w Rzymie – msza pontyfikalna. Następnego dnia, w trzytysięcznej auli Pawła VI, było spotkanie papieża z Polonią. Ks. rektor Albert Krąpiec wręczył m.in. Janowi Pawłowi II medal "Za zasługi dla KUL”. Tam doszło do bardzo ważnej, symbolicznej sceny. Papież siedział na ozdobnym fotelu. W imieniu Polaków przemówienie wygłosił kardynał Wyszyński. Skończył i ruszył w kierunku Jana Pawła II, żeby oddać pokłon. Papież też się zerwał, prymas próbuje uklęknąć, ale papież robi to pierwszy. To zdjęcie było na czołówkach gazet całego świata. Po spotkaniu rektor Krąpiec z prorektorem Sawickim zadecydowali, że na KUL będzie pomnik z tą sceną. Do pracy przystąpił rzeźbiarz Jerzy Jarnuszkiewicz, którego rzeźba Jezusa Chrystusa była już w kościele akademickim KUL, nad ołtarzem głównym.
– Stoi. Tylko że w oryginale papież klęczał u stóp prymasa. Na KUL jest odwrotnie. O. Krąpiec powiedział, że nie może być, żeby prymas był nad papieżem.
• Kolejne spotkanie?
– 6 czerwca 1979 roku w bazylice jasnogórskiej. Zamknięte spotkanie, tylko dla KUL. Była na nim grupa studentów, która szła z pielgrzymką z Lublina, podarowali papieżowi polne kwiaty zerwane nad ranem. O czym powiedziała, witając papieża, jedna ze studentek. Papież był tak wzruszony, że mimo że ks. Dziwisz podsunął mu kartki z tekstem przemówienia, to do karteczek nie zajrzał i powiedział to, co mu serce dyktowało – "Stasiu, na co ci przyszło, że masz teraz kolegę papieża” – powiedział m.in. do ks. prof. Kamińskiego. A dziennikarze "puścili” do gazet przemówienie, które dostali wcześniej z biura prasowego, przygotowane jeszcze w Rzymie, to które na spotkaniu z KUL miał przeczytać Jan Paweł II.
• Towarzyszył pan Janowi Pawłowi II podczas całej pielgrzymki do Polski?
– Tak, było nas czterech, którzy mieli akredytację biura prasowego pielgrzymki. Mieliśmy nagrywać i fotografować wszystko, co wiązało się z udziałem delegacji KUL w spotkaniach z Janem Pawłem II, od przylotu na lotnisko w Warszawie do odlotu na lotnisku w Krakowie. Pamiętam jeden fakt, jak po śniadaniu w krakowskim hotelu fotograf Janusz Kolasa mówi przerażony: "Ukradziono mi aparat fotograficzny”. Mówię: "Trudno, przecież to już koniec wizyty”. Na to Janusz: "Norbert, to nie był aparat KUL-owski, pożyczyłem go od fotoreportera ze "Sztandaru Ludu” (organ Komitetu Wojewódzkiego PZPR). Co ja zrobię!”
• Co pan na to?
– Nazajutrz poszedłem do rektora o. Alberta Krąpca i mówię, że nasz fotograf, żeby zrobić dobre zdjęcia, pożyczył japoński aparat od kolegi ze "Sztandaru Ludu”. "A można to kupić?”– spytał. "Można, ks. rektorze, ale za dolary, w Peweksie, strasznie drogi!”. "Niech pan przyjdzie do mnie po południu”. Poszedłem do klasztoru Dominikanów. Ks. rektor wyjął doniczkę z kwiatami z innej doniczki, wyciągnął 250 dolarów. Dałem je Januszowi, pojechał do Warszawy, kupił aparat, oddaliśmy i było po sprawie.
• Kolejne spotkanie?
– W 1983 roku w czasie kolejnej wizyty w Polsce podczas wręczenia Janowi Pawłowi II doktoratu honoris causa KUL w rezydencji Prymasa Polski przy ul. Miodowej w Warszawie. Papież znów nie mógł być w Lublinie.
• Dlaczego?
– Komuniści z niezrozumiałych powodów nie pozwalali papieżowi w trakcie pierwszych wizyt w Polsce przybyć na prawy brzeg Wisły. Może ze względu na bliskość granicy sowieckiej? Może bali się, że transmisje telewizyjne byłyby odbierane w Kijowie, na Białorusi, na Litwie? Nie znam powodów.
• Wreszcie przyjechał do Lublina w 1987 roku. Był na swojej uczelni.
– Pamiętam spotkanie w salonach rektorskich, kiedy przygotowałem stoliczek z książkami Wojtyły i Jana Pawła opublikowanymi przez dwa wydawnictwa KUL. Papież przystanął, przyjrzał się i uśmiechnął. W 1988 roku podczas wyjazdu pracowników Działu Wydawniczo-Poligraficznego KUL do Kijowa i Moskwy przemyciliśmy 30 egzemplarzy Pisma Świętego pisanych cyrylicą, w języku kazachskim, białoruskim, ukraińskim i rosyjskim, dostarczonych nam przez panią prof. dr L. Małunowicz. Po latach okazało się, że wydrukowano je na zachodzie z inicjatywy kardynała Karola Wojtyły. A w Polsce za kolportaż odpowiedzialna była L. Małunowicz.
• Najserdeczniejsze spotkanie?
– W 1989 roku we wrześniu. Pojechaliśmy autokarem z pracownikami Działu Wydawniczo-Poligraficznego KUL do Włoch. A Jan Paweł II był w Castel Gandolfo. Ks. Dziwisz i ks. Styczeń załatwili nam wizytę u papieża. Ja ks. Dziwisza uprosiłem, że chcielibyśmy zobaczyć obraz Kossaka "Cud nad Wisłą”, który znajdował się w prywatnej kaplicy papieża, który kardynał Achille Ratti (później Pius XI) dostał w darze, gdy był nuncjuszem apostolskim w Warszawie. Zostaliśmy przedstawieni papieżowi na początku audiencji. Otrzymaliśmy różańce. Potem ks. Dziwisz mówi: "To teraz idźcie, siostra was zaprowadzi do kaplicy”. Byliśmy w miejscu, gdzie nie bywają nawet biskupi. Modliliśmy się w kaplicy papieskiej, zobaczyliśmy obraz, który tak lubił Jan Paweł II. W dodatku, zwiedziliśmy apartamenty papieskie. Ale to jeszcze nie koniec "spotkań” z papieżem. W 1991 roku w wydawnictwie Norbertinum wydałem naszą najlepszą książkę, która w 2010 roku miała już siódme wydanie. Książkę ks. Tadeusza Fedorowicza, kapelana z Lasek – "Drogi Opatrzności”, czytał, pisał o niej, a nawet wziął z sobą w podróż apostolską do Kazachstanu Jan Paweł II. Ks. T. Fedorowicz był wielkim przyjacielem kardynała Wojtyły. I jak się okazało – po śmierci obu – był jego spowiednikiem.