Przy ostatnim pożarze w Bobrownikach psy nie szczekały. Miejscowi doszli więc do wniosku, że podpalacz musiał być swój. Mieli rację. Po dwóch dniach policjanci zatrzymali Krzysztofa A., który od spalonej stodoły mieszka zaledwie kilkadziesiąt metrów.
d
Co policję naprowadziło na ślad Krzysztofa A.? Marek Kowalczyk, komendant powiatowy policji w Rykach, nie chce zdradzić.
– To były działania operacyjne – mówi. – Wiem, że ludzie żyli w strachu. Złapanie podpalacza było dla nas bardzo sprawa priorytetowa.
Policjanci przyszli po Krzyśka we wtorek. Nie było go w domu, bo grał w piłkę przy szkole. Zaraz jednak przyjechał. Zabrali go na komendę, a potem zadzwonili do ojca chłopaka – że go zatrzymują na 48 godzin. Potem sąd w Rykach Krzysztofa A. aresztował na trzy miesiące.
Garnął się do gaszenia
– Ja go nigdy nie podejrzewałem – przyznaje Andrzej Trajer, komendant miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. – Taki uczynny, żaden chuligan. O różnych myślałem, ale nie o nim.
Trajer szefuje miejscowym strażakom już od kilkunastu lat. Przez ostatnie dwa lata jego ludzie mieli co robić. Spaliło się siedem zabudowań gospodarskich, stóg przy cmentarzu, płonęła trawa.
Remiza strażacka znajduje się w centrum Bobrownik. Na wyposażeniu strażacy mają dwa samochody. Stary może zabrać 2 tys. litów wody, nowszy o pół tysiąca litrów więcej. Strażaków do pożaru wzywa syrena. Wyskakują z łóżek i wciągu paru minut są już w strażackim samochodzie. Jednostka liczy ponad 30 mężczyzn. Do każdego pożaru zjawia się co najmniej 10.
Krzysztof A. był im dobrze znany.
– Garnął się do gaszenia – opowiadają.
Oficjalnie do straży przyjęty nie był.
– Nie miał 18 lat, zapowiedziałem, że takich na akcje nie będę brał – mówi komendant. – Ale jak był na miejscu, to pomagał rozwijać węże.
Komendant mówi, że myślał o utworzeniu jednostki młodzieżowej. Ale zrezygnował właśnie dlatego, że bał się, że przez przypadek wciągnie podpalacza.
– Tu chodziło o reputację straży – mówi.
Strach było iść spać
Jeśli pożar wybucha w nocy, i to w budynku, w którym nie ma elektryczności, to co to może być jak nie podpalenie? – logicznie rozumowali w Bobrownikach. I dochodzili do zatrważajacego wniosku: jak po kolei pali się siedem stodół, to wiadomo, że w okolicy grasuje podpalacz.
– Był strach. Kładło się spać i czekało... aż zawyje syrena – wspomina Jan Szlędak. Jego stodoła spaliła się w lipcu ub. roku. Przy tej samej ulicy z dymem poszły jeszcze trzy.
– Wyskoczyłem z domu, widzę ogień. Jak dobiegłem, to już stała w płomieniach – wspomina. – Miała ponad sto lat. Była z drewnianych bali. Wytrzymała dwie wojny.
Spaliły się opryskiwacz i kopaczka.
– Nie ma gdzie składać siana – żali się. – A budowa nowej kosztuje. Postawię – i co? Znowu jakiś się znajdzie i podpali...
Ostatnie podpalenie
W przedostatnią niedzielę w nocy doszczętnie spaliła się stodoła. Stała zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu, w którym mieszka Krzysztof A. Musiał tylko przejść na drugą stronę ulicy. Przy gaszeniu tego pożaru ludzie go nie widzieli.
– Ogromnie się paliło! – mówi właścicielka spalonej stodoły. O swoim sąsiedzie-podpalaczu nie chce mówić:
– Szkoda tylko tej rodziny...
Po stodole został szkielet, który trzeba było rozebrać.
Na wizji lokalnej Krzysztof A. pokazał, które stodoły podpalił. Najpierw mówił o trzech, potem dodał jeszcze dwie.
– Zapałał kilka zapałek, rzucał je na słomę, szedł do domu, czekał na syrenę i biegł do gaszenia pożaru – opowiadają policjanci z Ryk.
Postawiono mu zarzut zniszczenie mienia przez podpalenie. Zarzut łagodny, bo wybierał budynki, które stały nieco na uboczu. Nie było więc zagrożenia, że od ognia zajmie się więcej zabudowań.
Krzysztof A. nie potrafi powiedzieć dlaczego podpalał. Tłumaczy się tym, że... robił to po pijanemu.
Powiedział też, że do jednego z podpaleń namówił kolegę. Tym, z racji wieku, zajmie się sąd dla nieletnich.
Co się mu stało?
– On żadnej złości nie miał do tych, u których były te pożary – mówi ojciec Krzysztofa. – Co mu odbiło?!
Krzysztof A. chodził do drugiej klasy technikum w Dęblinie.
– Spokojny, nigdy nawet na posterunku nie był – mówi jego ojciec, który w przeszłości był komendantem miejscowej OSP. – Nigdy w klasie na drugi rok nie zostawał. W tym roku trochę wagarował, ale by przeszedł.
Gdy policja przywiozła Krzysztofa A. na wizję lokalną, pokazał zabudowania, które podpalił.
– Zapytałem go: „Synu, to ty podpaliłeś?” – mówi ojciec. – Odpowiedział, że tak. Więcej nie dali mi z nim rozmawiać...