Marzył o prawdziwym lataniu, ale został pilotem wirtualnym. Darek Kołodziejski, pracownik Ośrodka Szkolenia Lotniczego Służb Ruchu Lotniczego w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, zbudował w domu symulator samolotu wielozadaniowego. Teraz chce stworzyć w "Szkole Orląt” laboratorium uproszczonych symulatorów lotu.
– Moja historia zatoczyła koło. Wprawdzie pilotem nie zostałem, ale symulatory rekompensują mi niespełnione marzenia o prawdziwym lataniu. Znowu jestem tym dzieciakiem "latającym” na Atari.
Lata w książkach
W końcu zabawa na komputerach przestała mu wystarczać i zaczął myśleć o zbudowaniu symulatora lotów.
– Było mi łatwiej, bo od lat interesuję się lotnictwem. Poza tym, skończyłem informatykę. A takich rzeczy, niestety, nie robi się z dnia na dzień. Trzeba wiedzieć wszystko, co się da o typie statku lotniczego, który chce się odwzorować w symulatorze. To lata siedzenia w dokumentacji, szukania parametrów, wyszukiwania różnych publikacji, zdjęć, śledzenia forów internetowych dla takich samych pasjonatów, niejednokrotnie też popełniania błędów – opowiada Darek.
– Oczywiście, nie dotrzemy do wszystkich informacji, wiele z nich nie jest dostępna dla zwykłego śmiertelnika. To są np. materiały zarezerwowane tylko dla wojska. Z tego wszystkiego powstaje projekt i dopiero wtedy można myśleć o kupowaniu części.
Wielokulturowa mieszanka
Symulator Darka – jak przyznaje sam konstruktor – to mix elementów z całego świata. – Symulatory to niełatwe hobby. Polski rynek jest bardzo ubogi w tego typu części, więc trzeba szperać w zagranicznych sklepach. Mam części z Europy, USA, a nawet Dalekiego Wschodu – wylicza konstruktor.
– To, niestety, oznacza też spore pieniądze. Do tej pory wydałem już 20 tys. zł, a ciągle myślę o tym czego mi jeszcze brakuje. Jak się już zacznie, to później przeznacza się na to każdą odłożoną sumę.
Na tym jednak nie kończy się ta wielokulturowa mieszkanka. Dzięki symulatorowi, Darek może "latać” z pasjonatami z całego świata.
– W Polsce jest mało osób, które mają symulatory z kabiną, większość ma typowo biurkowe zestawy. Za granicą jest ich znacznie więcej – mówi. – Możemy np. prowadzić walki powietrzne. Przeważnie z kilkoma osobami. Wszystko jednak zależy od przepustowości łącza. Teoretycznie, możliwa jest nawet setka uczestników!
Wirtualni piloci spotykają się też na międzynarodowych zlotach i forach internetowych.
Jak się chce, to można
Najtrudniejsze jest przygotowanie samego projektu i skompletowanie części. Przy tym montowanie i programowanie symulatora to już bułka z masłem.
– Kiedy ma się już wszystkie elementy, to jesteśmy w domu. Wtedy zaczyna się najciekawszy, ale też stresujący moment, bo nie wiadomo czy wszystko zacznie działać i jaki będzie efekt – przyznaje konstruktor.
– Kiedy jest już po wszystkim, satysfakcja jest ogromna. Świadomość, że samemu zrobiło się coś takiego jest bardzo budująca. Jestem żywym dowodem na to, że jak się chce, to można wszystko.
Prawie jak w samolocie
Na symulatorze, który skonstruował Darek, można m.in. wykonywać procedury przedstartowe, uruchamiać i sprawdzać silnik oraz inne systemy, kołować po płaszczyźnie lotniska, startować lub lądować według procedur VFR (Visual Flight Rules), wykonywać mniej lub bardziej zaawansowane misje bojowe z wykorzystaniem różnego uzbrojenia lotniczego.
– Skupiłem się głównie na tablicach przyrządów i elementach, które są niezbędne pilotowi w prawdziwym samolocie. Jeszcze wiele mi brakuje. Nie mam przełączników na bocznych panelach, które odpowiadają np. za zarządzanie funkcjami silnika czy układ informacji na wyświetlaczach. Ale to kwestia czasu – mówi konstruktor.
Przed startem Darek musi przygotować cały plan lotu. – Robię to samo, co piloci przed normalnym lotem. Studiuję mapy, szukam punktów orientacyjnych, lotnisk zapasowych, najbliższych tankowców, sprawdzam prognozę. Dopiero wtedy mogę programować lot. Przed startem łączę się też, oczywiście, z wieżą kontroli i czekam na pozwolenie na lot – opowiada konstruktor.
– Czas lotu zależy od tego, jakie zadania zostały zaprogramowane, czy to jest lot treningowy czy walka powietrzna. Ale, oczywiście, mógłbym latać bez końca.
Kropka nad i
Oprócz rozbudowy własnego symulatora Darek zamierza zrealizować jeszcze jeden projekt. Razem ze studentami z Koła Młodych Konstruktorów, które działa na Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, chciałby stworzyć laboratorium uproszczonych symulatorów lotu.
– To, co chcemy zrobić z chłopakami, to byłaby kropka nad "i”. W laboratorium docelowo zostałyby zainstalowane dwie sprzężone ze sobą kabiny samolotu wielozadaniowego wyposażone w odpowiednie oprogramowanie informatyczne. Umożliwiłoby to przeprowadzenie szeregu badań oraz pomogłoby w kształceniu teoretycznym i praktycznym studentów WSOSP – opowiada Darek.
– Na takim symulatorze można by było m.in. wykonywać misje treningowe i bojowe oraz prowadzenie walk powietrznych z innymi podobnie wyposażonymi stanowiskami symulacyjnymi. Koszt całości szacujemy na kilkaset tys. zł. Za niewielką sumę pieniędzy w skali profesjonalnego symulatora można zainstalować panele dotykowe, wyświetlacze ciekłokrystaliczne, interaktywne makiety urządzeń awionicznych.