ROZMOWA z Mateuszem Pakułą, autorem sztuki "Biały Dmuchawiec”, którą w Wielkim Tygodniu można było obejrzeć w Teatrze Osterwy.
• Wszystko zaczęło się od gazety. Co pan w niej przeczytał?
– Na pierwszym roku moich studiów Tadeusz Nyczek przyniósł nam wycinek z prasy o morderstwie w podhalańskiej wiosce. Na podstawie artykułu mieliśmy napisać krótką scenkę. Z koleżanką potraktowaliśmy rzecz ambitnie. Wybraliśmy się na wycieczkę do tej wsi.
• Po co?
– Żeby zbadać sprawę. Chciałem napisać dramat o tym, co tam się wydarzyło. Pojechaliśmy bez żadnego planu. Wysiedliśmy na małej stacyjce. Ponieważ to było rano, postanowiliśmy się napić kawy. I zagadać kogoś z właścicieli kawiarni.
• Poszliście w wioskę?
– Tak. Byliśmy u księdza. Chcieliśmy znaleźć domy i ludzi zamieszanych w całą sprawę. I znaleźliśmy. Sąsiadów zamordowanego. Jakąś jego dalszą rodzinę. Byliśmy w mieszkaniu matki morderczyni. Dom samej morderczyni też znaleźliśmy. Ale drzwi były zamknięte.
• Stał pusty?
– Okazało się, że dziewczyna wyszła z więzienia po dwóch latach. Pracowała w Zakopanem jako barmanka. To jest strasznie długa i zaplątana historia.
• Mieszkańcy o tym wiedzieli?
– Wiedzieli. Jedni mniej, drudzy więcej. Ona sobie tam żyła. Nie zastaliśmy jej, bo była w pracy. Potem dostałem od niej telefon. To było dosyć przerażające. Ale ostatecznie bardzo mi jej było żal. Była strasznie umęczona tym ciągłym zainteresowaniem mediów. Zostawiłem jej matce numer. Zadzwoniła, żeby się dowiedzieć, czego od niej chciałem. A my – ja i moja koleżanka Karolina – w sumie byliśmy dość bezczelni, podawaliśmy się za dziennikarzy. Tacy samozwańczy detektywi, którzy udają dziennikarzy, żeby jakoś ludzi pootwierać.
• Czy Górale żałowali przystojnego Jaśka zakopanego z rowerem?
– Zdania były podzielone. Chodzi nawet nie tyle o to, że różni ludzie w różnym stopniu znali prawdę tylko, że było wiele prawd. Rodzina i znajomi zamordowanego mieli swoją, strona morderczyni swoją, ci bardziej neutralni mieli jeszcze inną.
• Wiemy, jak zabiła?
– Tak naprawdę nie wiemy, czy to ona go zabiła, czy jej gach. Najprawdopodobniej jej gach, który w momencie, gdy ona siedziała w więzieniu, zdążył zbałamucić jej młodszą siostrę i uciec z nią do Stanów. Razem z dzieckiem skazanej. I najprawdopodobniej uciekł z tego powodu, że był winny.
• Wzięła winę dla siebie?
– Tak, chyba dlatego, że wcześniej był karany. I groziło mu dużo, dużo lat więzienia. Ten związek trwał stosunkowo krótko, dużo dłuższym związkiem był ten z zamordowanym. Jak ona miała dwanaście lat, on miał dwadzieścia cztery. Kiedy doszło do morderstwa, miała dwadzieścia jeden. Ze strony jej rodziny to wyglądało tak, że zamordowany to był ohydny, plugawy człowiek o pedofilskich skłonnościach. Wciąż ją nachodził i molestował. I w ten sposób zdołano usprawiedliwić jej współudział w morderstwie.
• Byliście na grobie zabitego?
– Nie znaleźliśmy go. Trafiliśmy natomiast na kondukt pogrzebowy, który też pojawia się w sztuce. Nieboszczyk nosił to samo nazwisko, co zamordowany.
• Pojechaliście sprawdzić, jak doszło do zła. I co?
– To, co tam zastaliśmy okazało się ciekawsze niż samo morderstwo. Podobnych historii jest w Polsce mnóstwo, ale ta okazała się fascynująco absurdalna, wielowątkowa i skomplikowana. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy w takim polskim Twin Peaks. W miejscu, gdzie podskórnie kipi jakieś niepokojące coś, a ludzie się bardzo dziwnie zachowują. Właściwie wszyscy byli podejrzani i wydawało nam się, że nikt nie jest bez winy. Że każdy ma jakiś mroczny sekret. I ksiądz, i każda z właścicielek kawiarni czy pensjonatów. I my, kłamiący, manipulujący, podający się za kogoś innego. W pewnym momencie zaczęliśmy się bardzo utożsamiać z bohaterami tej krwawej historii. Ja z owym zamordowanym. Karolina próbował wejść w skórę morderczyni.
• Po co?
– Chcieliśmy zrozumieć, co nimi powodowało.
• Czy to była wielka miłość, która skończyła się dramatem?
– Trudno mi w to uwierzyć, skoro ona miała dwanaście lat, a on był dorosłym facetem, kiedy to się zaczęło. Zdziwiła nas akceptacja ze strony rodziny, która wiedziała, że się spotykają, uprawiają seks. I tak dalej, i tak dalej...
• Co powiedział wam ksiądz?
– Uderzyło nas to, że czuł się tam jak na zesłaniu. Nie znosił tych Górali. Bardzo niedobrze się czuł jako ich przywódca duchowy. Mówił o halnym. Że halny ma podmiotowość i wypełnia ludzi. Jakby wstępował w nich duch i kierował nimi. Jakby ludzie byli wtedy tylko medium. I rzeczywiście jak wieje halny, dzieje się dużo złych rzeczy.
• Po morderstwie została plama. Zamietli to pod dywan?
– Nie, plama została na wierzchu. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, że jest plama na dywanie. Po prostu ją omijali.
• Przeszli nad tym do porządku dziennego?
– Tak.
• Czy ktokolwiek stawał w obronie dziewczyny?
– Jej rodzina. Należało się temu skur…., mówili. Ona i jej nowy facet nie wytrzymali po prostu i go dziabnęli.
• Pierwszy spektakl dla publiczności odbył się w Niedzielę Palmową. Takie Rekolekcje?
– Trochę tak. To czarna komedia. Momentami chyba dotkliwie metafizyczna. Mam nadzieję.
• Czy ludzie zobaczą tam swoje demony, strachy?
– Mam nadzieję, że zobaczą nie tylko to, co będą chcieli zobaczyć.
• Czy w tej sztuce jest miejsce na miłość?
– Miejsce jest, ale miłości brak. Jest miłość bardzo jednostronna, niepełna. W sztuce Jan Liszaj – zamordowany – to nieszczęśliwie zakochany człowiek.
• Dlaczego w tej sztuce nie ma żadnej nadziei, światła?
– Myślę, że to o co Pan pyta jest w poezji. Są takie momenty, że z w tym brudzie, w tej ohydzie i dziwności rodzi się poezja. W nich i z nich.
• Czy nad góralską masakrą jest Bóg?
– Może trochę jest, może właśnie w tej poezji. Jeśli ktoś z widzów się utożsami z którąś ze stron, jeśli uruchomi mu się empatia, to prawie jak by wybaczył.