Nazywam się Kajtek i miałem pecha od urodzenia. Ojciec zginął na drutach wysokiego napięcia. Zaraz potem mnie i rodzeństwo porzuciła matka. Potem porwali mnie źli ludzie. Dlatego jestem nieufny i obcych dziobię. A tak, dziobię. Bo ja jestem bocianem
Tragiczny lot
Wiosną ubiegłego roku zamieszkała w nim para bocianów. Przyszedł czas lęgu. Samica siedziała w gnieździe na jajach. Samiec latał do łąkowego supermarketu po żywność: gryzonie i inne larwy. Zahaczał też o stawy, po rybki. - Niestety, z jednej wyprawy nie wrócił - opowiada Zbigniew Stasiak, głowa rodu. - Zabił się o druty. Matka jeszcze posiedziała przez kilka dni na gnieździe i jak zobaczyła, że nikt nie będzie dostarczał pożywienia, zebrała się i odleciała.
Stasiakom, ludziom dobrego serca, zrobiło się przykro, bo w gnieździe mogły być małe. Syn Tomasz wdrapał się na drzewo i w bocianim siedlisku znalazł dwa jajka i dwa pisklęta. Zabrał małe ptaszki do domu.
Rodzina zastępcza
Małe bocianki dorastały, jak kurczaki, pod lampą grzewczą. Na początku były pojone glukozą. Potem, prosto do dzioba, dostawały małe kawałeczki chudej wołowinki i gotowane posiekane jajka. - Niestety, jeden z boćków zdechł - wspomina pani Elżbieta. - Ale Kajtek przeżył i szybko przybierał na wadze. Jak już podrósł, to zrobiliśmy mu gniazdo przy budzie psa. I tak chował się przy nas. Wnuki za nim przepadały, a i całe Zabłocie polubiło naszego boćka.
Od dzieciaków z Zabłocia Kajtek dostawał ryby i inne smakołyki. Z biegiem czasu domowników zaczął traktować jak ptasią rodzinę. Za Zbigniewem Stasiakiem chodziła jak pies. Potem zaczął powoli opuszczać podwórko Stasiaków. - Jego ulubionym celem wycieczek był targ w Markuszowie. Jest tam staw, gdzie siedzą miejscowe chłopaki i łowią ryby. Kajtek tak się z nimi zaprzyjaźnił, że wędkarze karmili go rybkami wprost z ręki - opowiada Zbigniew Stasiak.
Porwanie
Rodzina Stasiaków rozpoczęła poszukiwania. Prywatne śledztwo ujawniło, że ktoś porwał boćka przy stawie w Markuszowie. I tu trop się urywał. Coś tam ludzie widzieli, ale o szczegółach nie było mowy. - Śnił mi się Kajtek, jak chce pofrunąć, ale ktoś go więzi. Wiedziałam, że żyje i do nas wróci - opowiada pani Elżbieta.
I sen stał się jawą. Dobrzy ludzie przywieźli Kajtka. Bociek powrócił z niewoli w październiku. - Był zabiedzony, brudny i miał powycinane pióra w skrzydłach i na grzbiecie. O, niech pan spojrzy, ilu lotek mu brakuje - pokazuje Zbigniew Stasiak. - Jacyś barbarzyńcy go przetrzymywali. Żeby tak traktować ptaszysko, to trzeba nie mieć serca!
Kajtek wrócił z niewoli wymizerowany i cały brudny. Jego białe pióra zmieniły się w szaro-czarne.
Gniazdo w garażu
Ponieważ Stasiakowe mają własny tabor transportowy, to i Kajtek lubi samochody. Do gustu przypadł mu warsztat samochodowy. Ma zrobione gniazdo i przez cały dzień przebywa z mechanikami. - Czasami dziób umoczy w farbie do podwozi, czasami patrzy jak reperujemy nasze ciężarówki - opowiada Krzysztof, mechanik zatrudniony u Stasiaków.
Kajtek, oprócz warsztatu, lubi jeść. Ryby, wieprzowina to jego codzienna dieta, ale prawdziwy przysmak to ser. - Przepada za żółtym serem salami. Tylko ten i żaden inny - dodaje ze śmiechem pani Elżbieta. - No i chce latać. Tylko pióra muszą mu odrosnąć. Chyba czeka na przylot bocianów, aby się z nimi jesienią zabrać do Afryki. Jak nie, to zostanie u nas. Bo Kajtek to prawie rodzina. •