Pszczółkę Start Lublin w połowie grudnia zasilił Yannick Franke. Czy reprezentant Holandii będzie realnym wzmocnieniem wicemistrza Polski?
Dla kibiców w Polsce Yannick Franke to postać raczej anonimowa. Choć grał w mocnych ligach, to zmagania na Litwie czy we Włoszech są rzadko śledzone przez przeciętnych kibiców basketu nad Wisłą. Ci zazwyczaj skupiają się na NBA lub lidze hiszpańskiej. Tymczasem 24-letni Holender, chociaż jest wciąż stosunkowo młody, to ma za sobą już ciekawą kartę w najmocniejszych europejskich ligach.
Sportowe podróże
Yannick Franke rozpoczął swoją karierę w rodzimej lidze, gdzie reprezentował barwy Feyenoordu Rotterdam, Leiden oraz Donnar Groningen.
Najlepiej radził sobie w Feyenoordzie, gdzie w sezonie 2014/2015 zdobywał średnio blisko 20 pkt. Chociaż miał wówczas zaledwie 18 lat, to na parkiecie spędzał przeciętnie 26 min. Francke na grę w koszykówkę był niemal skazany, bo basket ma w genach.
Ten sport uprawiali zarówno jego ojciec Rolf, jak i dziadek Wim. Rolf jako zawodnik ma na koncie aż 8 tytułów mistrza Holandii, a także wiele gier w narodowej reprezentacji.
Obecnie jest trenerem i w tej profesji również znakomicie się odnajduje. W sezonie 2018/2019 za swoją pracę z Leiden został wyróżniony tytułem trenera roku ligi holenderskiej.
Mając 19 lat Franke zdecydował się na wyjazd z Holandii. Historia jego kariery pokazuje, że to był dobry ruch. 24-latek zwiedził już kawałek Europy: grał we Francji, Niemczech, na Litwie, we Włoszech, Chorwacji, Finlandii. Co ważniejsze, występował w naprawdę dobrych klubach. W swoim CV ma m.in. Hamburg Towers, Dolomiti Energia Trentino czy Zadar. W fińskim LoKoKo Bisons grał w lidze VTB, a z Zadarem walczył w Lidze Adriatyckiej. Potrafił zresztą rzucić 15 pkt Zenitowi Sankt Petersburg, 19 pkt Nymburkowi czy 23 pkt Telekom Baskets Bonn.
Poszukiwania i ambicje
– Wiem, że mam w swoim CV bardzo dużo klubów. Kiedy byłem młody, to szukałem miejsc, gdzie będę mógł grać jak najwięcej. Zmiany drużyn czasami wynikały z popełnionych błędów, czy to z mojej strony, czy klubu. Czasem ja miałem zbyt duże ambicje. Wina zazwyczaj leżała gdzieś po środku. Kiedy jednak dojrzałem, to już byłem bardziej stabilny w wyborze drużyn – mówi Yannick Franke.
Franke to również etatowy reprezentant Holandii. „Pomarańczowi” nie są może europejską potęgą, ale znajdują się na bardzo dobrej drodze do zakwalifikowania się do mistrzostw Europy. Obecnie w swojej grupie są na drugiej pozycji, tuż za plecami Chorwacji, a przed Szwecją i Turcją. Franke w każdym z eliminacyjnych spotkań notował dwucyfrową zdobycz. Najlepiej spisał się w rywalizacji ze Szwedami, którym zaaplikował aż 22 punkty.
Teraz Holender rozpoczyna w swojej karierze etap o nazwie Pszczółka Start Lublin. Do klubu trafił w połowie grudnia, a transfer był koniecznością dla obu stron. Wicemistrz Polski musiał znaleźć następców Lestera Medforda i Armaniego Moore’a. Obaj byli sprowadzani do Lublina jako potencjalni liderzy, ale szybko okazało się, że to zadanie ich przerosło. Nie potrafili odnaleźć się w ekipie „czerwono-czarnych” i w efekcie ich rola w zespole systematycznie malała. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się pozwolić im odejść. Medford trafił do Legii Warszawa, a Moore zasilił Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski.
Ich następcą w ekipie Pszczółki ma być właśnie Franke. Holender zaliczyły dobre wejście do zespołu i w swoim debiucie poprowadził „czerwono-czarnych” do zwycięstwa w prestiżowej konfrontacji z Anwilem Włocławek.
Franke przed tym spotkaniem zdążył odbyć z nowymi kolegami jeden trening i wsiadł do autokaru do Włocławka. W meczu przeciwko Anwilowi nie wyszedł w pierwszej piątce, bo David Dedek zapewne nie do końca wiedział, jak wkomponuje się w zespół. Pod koniec pierwszej kwarty jednak pojawił się na parkiecie. Wszedł w trudnym momencie, bo „czerwono-czarni” przegrywali 10:19 z rozpędzonym Anwilem.
Zaczął dość nieśmiało i nie trafił dwóch pierwszych rzutów. Show rozpoczął jednak od samego początku drugiej kwarty. Zdobył 11 pkt z rzędu i sprawił, że Pszczółka przejęła inicjatywę. Po zmianie stron natomiast poprowadził swój zespół do wysokiego zwycięstwa. W sumie zdobył 25 pkt, a lublinianie zdemolowali renomowanego rywala. W kolejnych meczach Franke nie grał już tak dobrze, a w sobotnim meczu przeciwko Stali nie zdobył żadnego punktu.
– W nowym klubie zaliczyłem dobry debiut. Potrzebuję jednak czasu, aby wkomponować się w grę zespołu. Trafiłem przecież do bardzo dobrze zorganizowanej drużyny. Rzuty mają to do siebie, że czasami nie wpadają. Nie tracę pewności siebie po gorszych spotkaniach, zwłaszcza, że mamy bardzo napięty kalendarz i przede mną jeszcze wiele szans na dobre występy – mówił po meczu z Asseco Arka Gdynia Yannick Franke.
Typowy strzelec
Holender cieszy się też pełnym zaufaniem trenera. – To typowy strzelec. Zazwyczaj rzuca na dobrej skuteczności. Obecnie jeszcze poszukuje swojego miejsca w drużynie, stara się kreować kolegów i dostosować do taktyki. Nie ma wątpliwości jednak, że to zawodnik wysokiej klasy. Ma dobrą penetrację, świetnie rzuca z półdystansu i jest bardzo mądry. Widać, że grał w wielu klubach na wysokim poziomie – charakteryzuje nowego podopiecznego David Dedek, trener Pszczółki.
– On świetnie wpasował się w zespół. Jest otwarty, pozytywny i szybko złapaliśmy kontakt. Poza tym jest Europejczykiem, więc doskonale zna naszą mentalność – dodaje Mateusz Dziemba, kapitan Pszczółki.
Kibice Pszczółki liczą, że Holender pozwoli klubowi z Lublina ponownie wdrapać się na ligowe podium. Powtórzenie zeszłorocznego wyniku byłoby olbrzymim sukcesem „czerwono-czarnych”. Za taki trzeba byłoby też uznać miejsce na najniższym stopniu podium, bo przecież ligowa stawka w tym sezonie jest niezwykle mocna i wyrównana.
– Moje oczekiwania są zawsze tożsame z oczekiwaniami klubu – podkreśla Franke. – Chciałbym, abyśmy zaprezentowali się jak najlepiej w rozgrywkach Energa Basket Ligi, a najlepiej je wygrali.