(Wojciech Nieśpiałowski)
Kibole rozrabiają ostatnio prawie w całej Polsce. Prawie, bo wyjątkiem jest... Lublin. Od ponad półtora roku na meczach Motoru jest spokój. Rozrób nie ma też w Łęcznej, Puławach, Zamościu i Chełmie. Gorzej jest jednak na peryferiach.
Ostatnia regularna bitwa pseudokibiców w Lublinie miała miejsce, gdy Motor grał na zapleczu ekstraklasy. We wrześniu 2009 roku, po meczu z Widzewem Łódź, na policję posypały się kamienie, butelki i kije. Na niewiele zdały się nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Miasto stanęło w korkach.
Motyla noga
Ale od tamtego czasu motorowcy zaczęli zmieniać swój wizerunek. Na stadionie skupiają się na dopingu dla swojego zespołu i przygotowują efektowne oprawy. Doszło nawet do tego, że na ostatnim meczu w Lublinie, z Jeziorakiem Iława, fani zamiast wszechobecnych dotąd wulgarnych przyśpiewek, zaczęli skandować: "Sędzia kalosz”, "Kurka wodna”, "Nie lubimy PZPN” i "Lato! Co? Motyla noga!”.
Zamurowało wszystkich, łącznie z obserwatorem Polskiego Związku Piłki Nożnej, który podobno powiedział, że musi sobie to nagrać, bo jak wróci do Warszawy i opowie, co słyszał, to nikt mu nie uwierzy.
Policja chwali
Co ciekawe, kibiców Motoru chwali też... policja.
– W tym roku już dwa razy byli na meczu w Rzeszowie i za każdym razem zachowywali się spokojnie. Nie musieliśmy interweniować ani razu. Oby tak dalej – podkreśla Zbigniew Kocój, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.
Mimo to w świadomości wielu osób nadal widnieje wizerunek kibola chuligana. – Nie wierzę, że coś się zmieniło. A jeśli nawet, to pewnie tylko na chwilę. Dlatego nie zaryzykuję pójścia na stadion z dzieckiem. Wolę obejrzeć mecz w telewizji – mówi Krzysztof, kibic piłkarski z Lublina.
Najbezpieczniej w Łęcznej
Za najbardziej bezpieczny w województwie lubelskim uznawany jest stadion w Łęcznej. Choć, jak przyznają w klubie, sytuacja jest teraz wyjątkowa, bo z powodu zmiany nazwy drużyny z "Górnik” na "Bogdanka” szalikowcy ogłosili bojkot i... nie przychodzą na mecze I-ligowca.
– Ale myślę, że bez względu na to, możemy się pochwalić wysokim poziomem bezpieczeństwa – uważa Związko, który jest też kierownikiem administracji i ochrony GKS Bogdanka.
Łęczyński obiekt wyposażony jest w kamery monitoringu. – Ale ważnym elementem jest elektroniczny system sprzedaży biletów. Można je kupić przez Internet i w kasach stadionu. System pozwala w pełni zidentyfikować daną osobę: żeby nabyć wejściówkę, trzeba podać imię i nazwisko oraz numer PESEL. A to oznacza, że nikt z zakazem stadionowym nie może kupić biletów i wejść na stadion – podkreśla Związko.
600 zamiast 60
Nic dziwnego, że na stadionie jest spokój. – Ostatni incydent zanotowaliśmy w 2009 roku podczas meczu z Widzewem. Ale wtedy sytuacja była wyjątkowa, bo zamiast 60 kibiców z Łodzi, o których przyjeździe poinformowała nas policja, pojawiło się ich ponad 600 – wspomina działacz GKS Bogdanka.
Problemu z kibicami nie ma też w Puławach. Częściowo przez to, że miejski stadion jest w remoncie. Z tego powodu
III-ligowa Wisła ciągle grała na wyjazdach. Od marca wróciła na swoje śmieci. Ale korzysta z boiska przy szkole. Żeby zapewnić bezpieczeństwo, klub wprowadził imienne karnety na mecze. Jednorazowo na trybuny wchodzi tylko 200 osób.
Chaos na prowincji
O ile jednak kluby z większych miast radzą sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa na stadionach, to coraz gorzej kwestia ta wygląda na meczach niskich lig. Tam nie ma profesjonalnej ochrony, bo nikogo na to nie stać. Często stadiony to zwykle boiska, niemające nawet ogrodzenia, więc wchodzi tam każdy, kto chce.
Z kolei policja zagląda tam rzadko. A jeśli już, to jeden radiowóz nie jest w stanie opanować sytuacji. Zanim przyjadą posiłki, jest już za późno.
– Rzeczywiście, tam często są problemy. Wizytuję takie obiekty i zdecydowana większość z nich nie spełnia podstawowych wymogów bezpieczeństwa. Nie ma się więc co dziwić, że później dochodzi na nich do awantur – mówi Związko.
Przykład? 7 listopada 2010, po zakończeniu spotkania Legionu Tomaszowice z Vrotcovią Lublin (klasa A) kilkudziesięciu kibiców Vrotcovii zaatakowało będących w mniejszości fanów gospodarzy. Chuligani używali wszystkiego, co wpadło im w ręce. W ruch poszły deski, kije i butelki.
Jedna osoba trafiła do szpitala. Sąd, na wniosek prokuratury, aresztował najbardziej krewkiego kibica Vrotcovii.
– Tendencja jest taka, że imprezy masowe, a więc powyżej tysiąca uczestników, są bezpieczne, bo chroni je ustawowa ilość służb – wyjaśnia Związko. – Ale żeby zrobić zadymę wystarczy kilkadziesiąt osób pozostawionych samym sobie. I tak właśnie jest w małych miejscowościach. Paradoksalnie, to tam najtrudniej zapanować nad kibicami.
Zatrzymują zadymiarzy
Prokuratura zebrała do środy materiały obciążające 34 osoby uczestniczące w zamieszkach, do których doszło 3 maja podczas meczu finału Pucharu Polski w Bydgoszczy. Z tej grupy zatrzymano we wtorek 26 osób – pseudokibiców Legii i Lecha, którzy zdemolowali stadion. Wyrządzone przez nich szkody sięgają kilkuset tysięcy złotych.
PiS chce ostrych kar
Wprowadzenie możliwości karania chuliganów dożywotnim zakazem stadionowym i pracami społecznymi, a także podwojenie obecnie obowiązujących kar za przestępstwa stadionowe – to propozycje ze złożonego w środę przez PiS projektu nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak na konferencji prasowej poinformował, że projekt składa się z dwóch części: zaostrzenia kar dla chuliganów stadionowych oraz współpracy między klubami piłkarskimi a organizacjami kibicowskimi.
Jak powiedział, w projekcie zaproponowano podwojenie obecnie obowiązujących kar m.in. za wtargniecie na murawę, zakrywanie twarzy i rzucanie niebezpiecznych przedmiotów na stadionie.