Przeciwnicy: choroby, kredyty i bobry do spółki z czaplami.
Sojusznicy: miejscowi, którzy zawsze pomogą. Efekt: duma, kiedy się własną rybę smaży nad prawie własnym stawem
Jeszcze chwila i Czajka zarządzi przerwę. Na kijach dochodzi zwyczajna. Jakubiec Marcin i Kaproń Roman prostują zbolałe krzyże.
- Od małego się do rybaczenia przygotowywało. Teraz się robi to, co się lubi. Dla przyjemności - mówią.
Ostrowski Jan zeskakuje z ciągnika. Pod nosem nuci "w rytmie czacza”.
Rybakuje od 15 lat. Uczył się od brata Antoniego. Teraz co roku przychodzi pomóc Czajce. Za cały dzień roboty dostanie świeżej ryby. I to największa radość.
Wtedy sobie karpia nasoli, na olej rzuci i na złoto usmaży. Nie ma lepszej rzeczy.
Obok, ze strażniczej budy dochodzi głośny śmiech i mlaskanie. Ktoś przyniósł dwa słoiki śledzi. W pomidorach. Jeszcze tylko kieliszek... i do roboty.
Mało pieniędzy, dużo stresu
Adam Czajka - od 1977 r. w Gospodarstwie Rybnym w Zaklikowie. W 1981 delegowany na Momoty. W 1995 roku zdecydował się pójść na swoje. Zaczął od wydzierżawienia 180 ha wody.
- Tej decyzji nie zapomnę nigdy - mówi żona, Elżbieta Czajka. Mało pieniędzy, dużo stresu. Brać kredyt czy nie? Mały czy duży?
Na co? Na pokarm i lekarstwa. Na ubezpieczenie i na maszyny.
- Strachu się najedliśmy. Ruszyliśmy. W dzień od rana do wieczora na stawach. W nocy za stołem w kuchni. Ryby nam urosną? Nie pochorują się? - wspomina Adam Czajka. - Pierwsze zarobione pieniądze szły na inwestycje. Co zostało, na studia dzieci.
Dziś Agnieszka i Monika studiują zarządzanie i marketing na KUL.
Bobry to katastrofa
Agnieszka Czajka kończy marketing i powoli szykuje się do zarządzania stawami razem z ojcem. Już teraz towarzyszy mu przy zarybianiu, karmieniu i odłowach. Pomaga planować zakup pasz. A najbardziej dumna jest z tego, że ryb nie czuć mułem.
- Stawy są piaszczyste, a woda czysta. Ile wsypiemy pokarmu, tyle ryba zje, więc nic nie zostaje; nie rozkłada się. Pokarm też jest ważny. Karmimy pszenicą, a nie żadnymi tam granulatami z nie wiadomo czego.
Łatwo nie jest. Chociaż kłusowników nie ma, to wydry grasują, że aż strach.
Swoje dokładają czaple. - A jak bobry groble przetną, to mamy małą katastrofę - rzuca Adam Czajka. - I trzeba czekać. Stawy narybkowe jeden rok. Kroczkowe drugi rok. Handlowe trzeci rok, a za wszystko trzeba płacić na bieżącą. Taaa... rybactwo uczy cierpliwości.
Karp z kopciuchy
Z tego karpia Momoty słyną na okolicę. Wieczorem Czajka kilku karpiom łeb utnie. Potem je wypatroszy, oskrobie i nasoli. I na noc do lodówki. Rano Czajka wsiądzie do malucha (bo ten wszędzie dojedzie), załaduje ryby, kopciuchę i w drogę. Potem Czajka siądzie nad brzegiem stawu. Olszyny natnie. Wiórek nastruga. Wyciągnie kopciuchę. To metalowa skrzynka o wymiarach 30 na 40 na 20 cm. Wieczko się zdejmuje. W środku jest ruszt, pod który sypie się wiórki. A na wierzch dzwonka karpia.
Jeszcze czajka papierosa zapali i po stawach się rozejrzy. Kiedy ryba jest gotowa, Czajka wiezie ją do domu.
Sił mamy dość
Teraz następny krok - kiwa głową Czajka. Z dzierżawy nie wyżyje. Trzeba podjąć decyzję i wziąć kolejny kredyt. I trzeba by po trochu odkupić stawy, żeby na swoim gospodarzyć.
- Już raz zaryzykowaliśmy. Powolutku do przodu idzie. Znów trzeba spróbować - dodaje Elżbieta. - Kto nie ryzykuje, nie żyje - śmieje się Agnieszka. - Sił mamy dość.