Na małej stacji koło Wąchocka,
w Starachowicach, mówiąc konkretnie,
wysiadł z wagonu ojciec,
a za nim dziecko nieletnie.
Wesoło idą, wtem ojciec staje,
grymas na twarzy, widać: z nim źle.
– Co cię, kochany tatusiu, gryzie?
Ten mu odrzecze: – Żem w SLD.
Wybrałem Sojusz, bo wciąż słyszałem:
„Dłużej tak w Polsce nie musi być!”
Dzisiaj, gdy draństwo się w nim panoszy,
ze wstydu, żalu chce mi się wyć.
Synek pociesza tatę jak umie:
– Zostaw czerwonych i przeproś Unię,
wszak w Unii byłeś przez tyle lat...
– Synku, już dawno trafił ją szlag!
Już tyle razy była dzielona,
tylu liderów na świat wydała...
Niech więc w spokoju sobie spoczywa,
niech inni za nią dają dziś ciała.
Widząc, że tatuś wygląda marnie,
synek radośnie: – Liga przygarnie
każdą ofiarę! Tata – nie zginiesz!
Tata: – Ja byłem już w tej Rodzinie...
– Może Stronnictwo? Ma wielką siłę!
– kusi syn ojca. Ten: – Zaliczyłem.
Widząc, że tatuś ciągle nie w formie,
syneczek pyta: – No, a w Platformie?
Podobno duże wpływy dziś mają
i notowania... – Ale mnie znają...
Tu nastała cisza, niczym niezmącona.
Nagle synek wrzasnął: – Mam: Samoobrona!
Tatuś tylko jęknął: – Naprawdę, nie mogę...
– Dlaczego, tatusiu? – Mam chorą wątrobę.