Sport na Lubelszczyźnie to pojęcie lekko abstrakcyjne. Nie jesteśmy potęgą w grach zespołowych, niewiele znaczymy w dyscyplinach indywidualnych. Tak naprawdę, to gdyby nie sporty walki i piłka ręczna, to można by nas określić mianem sportowej pustyni.
Co to jest kata
A i tak o naszym olimpijskim starcie trzeba zapomnieć. Jedynie ciężarowcy - Robert Dołęga i Marzena Karpińska - byli w stanie wejść do czołowej dziesiątki. Można też cieszyć się z występu Zuzanny Mazurek, która pobiła rekord Polski na dystansie 100 m stylem grzbietowym. Reszta poniosła klęskę.
Nie samą olimpiadą jednak człowiek żyje; zejdźmy stopień niżej. Chlubą naszego regionu są zawodnicy uprawiający sporty niszowe. Mistrzostwo Europy kilka dni temu w bułgarskiej Warnie zdobyła karateczka Izabela Sularz. Zawodniczka Lubelskiego Klubu Karate Kyokushin startuje na co dzień w konkurencji kata. Mistrzostwo świata, tyle że wśród juniorów, w muay thai zdobyli bracia Tomasz i Adam Jasińscy. Zarówno Sularz, jak i Jasińscy są wybitnymi sportowcami, ale powstaje pytanie, ile osób zna zasady kata czy muay thai? Ilu ludzi widziało, chociaż raz zawody w tych dyscyplinach?
Kto wie o sukcesach
Podobnie jest z Karoliną Michalczuk, która kilka dni temu zdobyła w chińskim Ningbo złoto w mistrzostwach świata w boksie amatorskim (i o której piszemy na ostatniej stronie). Wprawdzie zasady boksu każdy zna, ale pięściarstwo amatorskie nie ma takiej rangi, jak zawodowe.
Nie odnosimy sukcesów w konkurencjach zespołowych. W najwyższej klasie rozgrywkowej w sportach zespołowych mamy tylko dwóch przedstawicieli: Azoty Puławy i SPR Asseco Lublin. Lublinianki są wielokrotnymi mistrzyniami Polski i regularnie występują w europejskich pucharach. Dodatkowo, większość naszych "złotek” stanowi podstawę kadry narodowej. Tak naprawdę, to jedyne zespoły, którymi możemy się szczycić.
Nawet szatnie okradli
Obrazem nędzy i rozpaczy są osiągnięcia piłkarzy. Próżno nas szukać w ekstraklasie, dlatego szczytem naszych marzeń są obecnie występy w pierwszej lidze (czyli drugiej), gdzie mamy dwóch przedstawicieli: Górnika Łęczna i Motor Lublin. Wielce prawdopodobna jest jednak zmiana tego stanu rzeczy na... gorsze, bo lubelski klub od kilku miesięcy stacza się po równi pochyłej i zmierza prostą drogą do jeszcze niższej ligi. Poza tym, od wielu lat miejscowi włodarze nie potrafią sobie poradzić z kibicami, którzy co rusz wszczynają burdy na stadionie.
Jakby problemów było mało, to w ostatnim czasie ktoś okradł szatnię piłkarzy i zabrał im komórki, karty kredytowe, zegarki i inne cenne przedmioty.
Uczelni dużo, ale co z tego?
Nie lepiej jest z koszykówką, gdzie, niestety, również dostajemy baty. Start Lublin to zespół z trzeciego szczebla rozgrywek. Podobnie jest z kobiecym zespołem AZS UMCS Lublin. A pomyśleć, że jeszcze niedawno pasjonowaliśmy się potyczkami Startu z Anwilem Włocławek czy Meblotapu Chełm z Lotosem Gdynia...
Wielkich sukcesów nie notujemy również w sporcie akademickim, choć powinno się wydawać, że posiadanie siedmiu uczelni wyższych w Lublinie, a trzynastu w województwie, zrzeszonych pod egidą AZS, powinno predestynować nas do odnoszenia takowych. Tu, po raz kolejny, honor naszego województwa ratuje piłka ręczna. Aktualnymi mistrzyniami Europy wśród kobiet są zawodniczki Wyższej Szkoły Społeczno-Przyrodniczej im. Wincentego Pola w Lublinie. Nie jest to jednak efekt pracy uczelni, ale trenerów SPR Lublin, gdyż wśród mistrzyń Polski jest kilka studentek tej właśnie uczelni. Światełkiem w tunelu może okazać się działalność AZS Klubu Środowiskowego województwa lubelskiego. Organizacja ta powstała w marcu 2008 r. i coraz śmielej poczyna sobie w świecie sportu uczelnianego.
UMCS daje radę
Chlubą naszego sportu akademickiego jest UMCS, który w klasyfikacji Mistrzostw Polski Szkół Wyższych za sezon 2007/08 zajął dziewiąte miejsce. KUL jest 17, Uniwersytet Przyrodniczy 35, a Politechnika na 42 miejscu. Dobre wyniki są efektem przemyślanej pracy prezesa Klubu Uczelnianego AZS UMCS, Dariusza Wierzbickiego. - W kontekście mizerii, jaką prezentuje nasze województwo pod każdym, nie tylko sportowym, względem, to nasz rezultat oceniam jako ogromny sukces. Wyprzedziliśmy wiele znanych marek, które mają o wiele więcej studentów, niż UMCS - opowiada Wierzbicki.
Szaleństwo na wrotkach
Jeżeli nie odnosimy sukcesów w sporcie kwalifikowanym, to może chociaż coś znaczymy w sporcie młodzieżowym? Niestety…
W klasyfikacji województw w sporcie młodzieżowym za 2008 r. zajmujemy dopiero 9 miejsce. Najlepiej z najmłodszymi adeptami w naszym regionie pracuje Agros Zamość (18 w klasyfikacji klubowej). Wśród gmin Lublin jest 19. Jako że nie ma jeszcze szczegółowych danych za obecny rok, dlatego posłużymy się statystykami z 2007 r. W sportach indywidualnych nasza sytuacja wygląda w miarę nieźle, choć tradycyjnie jesteśmy najlepsi w sportach tzw. drugiej kategorii. W rankingu województw znajdujemy się w czołówce w karate tradycyjnym, sportach wrotkarskich i taekwondo ITF. Jedyne bardziej popularne i medialne konkurencje, w których się liczymy, to zapasy i podnoszenie ciężarów.
Potęga w kajak polo
Gry zespołowe. W 2007 roku nasze województwo miało jednych z najsłabszych koszykarzy (15 miejsce), koszykarki (14 miejsce), piłkarzy ręcznych (14 miejsce). Tradycyjnie możemy szczycić się osiągnięciami w dyscyplinach mało popularnych, takich jak kajak polo (UKS Tanew Księżopol zajmuje 2 miejsce w Polsce) czy rugby (3 miejsce Budowlanych Lublin).
- Uważam, że poziom naszego sportu młodzieżowego podwyższa się. Widać to zresztą po rankingach - stwierdza tymczasem Jerzy Lipski, kierownik wyszkolenia sportowego Lubelskiej Unii Sportu.
- W programie ministerialnym szkolenia młodzieży uzdolnionej sportowo zawarte są przeróżne dyscypliny, które przynoszą punkty przekładające się na pieniądze. Widać więc, że musimy wspierać dyscypliny punktodajne, bo one przynoszą środki z budżetu państwa - wyjaśnia Waldemar Paszkiewicz, zastępca dyrektora Departamentu Kultury, Edukacji i Sportu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubelskiego.
Głodowe stypendia
Problem polskiego - nie tylko lubelskiego - sportu to brak przełożenia wyników juniorskich na sport kwalifikowany. Być może diabeł tkwi w stypendiach. Przykładem Urząd Marszałkowski. W tym roku stypendia otrzymało 122 zawodników, reprezentujących 44 dyscypliny sportowe i 50 klubów z całej Lubelszczyzny. Niestety, jesteśmy jednym z najbiedniejszych regionów w Polsce i dlatego stawki stypendialne są głodowe.
Dla przykładu Paulina Barzycka, olimpijka z Pekinu, otrzymuje jedynie 500 zł miesięcznie. Co ciekawe, więcej (650 zł) od chociażby Barzyckiej dostawali np. Paulina Guz, która wspina się po skałkach i sumitka Justyna Murgała. Z całym szacunkiem dla sumo czy wspinaczki, to nie przynoszą one takich dochodów i nie gromadzą takich tłumów jak dyscypliny olimpijskie.
Za darmo
- Na szczęście, w tym roku wszedł nowy system, który umożliwia zawodnikowi pobieranie stypendiów z kilku źródeł, co znacznie zwiększa możliwość ich zarobku. Teraz sportowiec może dostawać jednocześnie pomoc zarówno od Urzędu Marszałkowskiego, jak i Urzędu Miasta czy innego źródła - wyjaśnia Lipski.
Lubelszczyźnie doskwiera również brak odpowiednio opłacanej kadry szkoleniowej. Okres pasjonatów minął już dawno, a wydaje się, że w naszym regionie czas stanął w miejscu. - Ostatnio przeprowadzaliśmy badania na grupie 250 trenerów współpracujących ze szkoleniowcami kadry wojewódzkiej. Wyniki są zatrważające. Średnia pensja trenera na Lubelszczyźnie waha się w granicach od 200 do 500 zł miesięcznie, a aż 23 proc. szkoleniowców pracuje zupełnie za darmo - opowiada Lipski.
Nie da się odpowiednio ułożyć treningu i osiągnąć efektu, jeżeli szkoleniowiec musi zrobić przed wieczornymi zajęciami masę innych rzeczy, które są konieczne do utrzymania rodziny. Smutne, ale prawdziwe.
Koń
Koń, jaki jest, każdy widzi - pisał w pierwszej polskiej powszechnej encyklopedii Benedykt Chmielowski. Ten koń jednak ma krzywe nogi, jest brudny i chudy, ma źle podkute kopyta i jest posyłany do złego kowala. Najgorsze, że żaden kowal, do którego trafiła nasza sportowa szkapa w ciągu ostatnich kilkunastu lat nie miał sensownego pomysłu, jak ją dobrze podkuć. Każdy dawał jej podkowy, które starczały na kilka miesięcy i wcale nie obchodziło go, co się z nimi stanie oraz kiedy one odpadną.