• Niedawno został pan najlepszym sportowcem Warszawy. Czy ten tytuł napawa pana dumą?
– To była piękna chwila w mojej karierze sportowca. Taka wiadomość zawsze mnie uskrzydla.
• Podobno kształtują nas pierwsze lata życia. Jakie było pańskie dzieciństwo?
– Szczęśliwe i radosne. Jestem jedynakiem, wychowanym starannie przez rodziców i dziadków. Otoczony byłem zawsze gromadką koleżanek i kolegów. Nie chcę się chwalić, ale świetnie dawałem sobie radę w szkole, starałem się wypaść jak najlepiej, przodować w zachowaniu i nauce. I byłem zmartwiony, gdy mi się coś nie udawało. To mi pozostało do dzisiaj.
• Czy to prawda,
że wcześnie się pan usamodzielnił?
– Prawda. Już jako dziesięciolatek zacząłem wyjeżdżać z rówieśnikami na regaty. A w wieku 13 lat pojechałem sam nad morze.
• A jakich dzisiaj ma pan przyjaciół i jakimi otacza się ludźmi?
– Nie ma ich wielu, znacznie więcej mam znajomych, z którymi często się spotykam.
• Zapewne wśród przyjaciół jest ktoś najbliższy?
– Tak, to moja narzeczona, Agnieszka, która jest moim słońcem i księżycem. Przebywając w jej towarzystwie, zawsze mam humor i dobre samopoczucie.
• Jak odbiera pan oznaki popularności?
– Często nie wiem do końca, jak się zachować w sytuacjach, gdy jestem rozpoznawany na ulicy, w miejscach publicznych. Choć to miłe uczucie, gdyż za każdym razem spotykam się z wielką życzliwością i komplementami, kierowanymi pod moim adresem.
• Co jest mocną stroną pana charakteru?
– Chęć bycia dobrym w tym czym się zajmuję, może umiejętność dostosowania się do różnych sytuacji. Sam do końca nie wiem. Często polegam na swoim instynkcie, któremu ufam.
• A co jest pańską słabością?
– Brak mobilizacji i stanowczości.
• Podobno cierpiał pan na... chorobę morską. Jak więc to pogodzić
z uprawianiem żeglarstwa?
– Może to pana zdziwi, ale nadal cierpię na tę przypadłość. Pojawia się tylko wtedy, kiedy żegluję po mocno zafalowanym akwenie, głównie na otwartym morzu lub oceanie. Całe szczęście, że większość regat, w których biorę udział, odbywa się na dość spokojnym Morzu Śródziemnym. A więc i problem choroby morskiej pojawia się rzadko. Nie mógłbym natomiast nigdy wziąć udziału w rejsie dookoła świata.
• Jakie chciałby pan wygrać jeszcze zawody, jaki osiągnąć sukces?
– Chciałbym wygrać po raz trzeci mistrzostwa świata, zdominować cały świat żeglarski, oczywiście, w swojej klasie. I tym samym zwyciężyć w plebiscycie, stanąć na podium przeznaczonym dla najlepszego sportowca.
• Czy każda wygrana jest namiastką szczęścia? Czym w ogóle jest dla pana szczęście?
– Kiedy wygrywam, skaczę pod chmury. Dobrze mi z tym. Ale szczęście nie jest łatwo zdefiniować i nie chciałbym tego robić. Jest to stan emocjonalny, zachowanie bardzo spontaniczne, które odczuwa się sercem.
• Czy dba pan przesadnie o swój wygląd? Czy marzył pan np. o aktorstwie?
– Dbam o siebie, to fakt, zwracam uwagę na swój wygląd, na zachowanie. Dyscyplinuje mnie często Agnieszka. Ale o aktorstwie nigdy nie myślałem. Nie mam w tym kierunku ani predyspozycji, ani wykształcenia.
• Jakiej słucha pan muzyki, jak pan spędza wolny czas?
– Słucham głównie radia – muzyki przeplatanej wiadomościami. A moi ulubieni wykonawcy to U2, Madonna, Aerosmith, Man at Work. Często ze znajomymi chodzę do teatru, do kina, odwiedzam wieczorami różne knajpy warszawskie.
Mateusz Kusznierewicz
Był najmłodszym żeglarzem na olimpiadzie w Atlancie. Zdobył pierwszy w historii polskiego żeglarstwa medal olimpijski.
Inne ważne osiągnięcia: I miejsce na mistrzostwach w Grecji (1998 r.) oraz II miejsce w Austrii i Belgii (1999). Założył
i prowadzi Akademię Żeglarskiej Przygody. Nadal studiuje
w warszawskiej AWF – turystykę i rekreację.
Jego ulubionym miastem jest Barcelona, a najpiękniejszym miejscem na świecie – Nowa Zelandia. Ulubiony aktor – Robert de Niro, autorytet –papież Jan Paweł II. Jeździ volvo 40. Wysoko ceni takie cechy charakteru, jak odwagę, pomysłowość i delikatność. Gdyby spotkał złotą rybkę, miałby do niej tylko jedno życzenie: żeby oczyściła świat ze zła.