27 października w Sonnenstein zostanie odsłonięta tablica upamiętniająca zabitych Polaków. Kazimierz Kowalczyk walczył o to przez lata. Tu, w zakładzie eutanazji, Niemcy zabili jego ojca. I kilkuset innych Polaków.
Doktor Śmierć
Ojciec pana Kazimierza, Wojciech Kowalczyk, był oficerem wywiadu w zamojskim obwodzie Związku Walki Zbrojnej. – Wieczorem, przed aresztowaniem, przyszła do naszego domu łączniczka z meldunkiem, że jest „wsypa” i że ojciec musi uciekać – opowiada Kazimierz Kowalczyk. – Ale Niemcy stosowali taką zasadę, że jak nie zastali osoby, po którą przyszli, to zabierali całą rodzinę. Dlatego ojciec nie chciał uciekać. Powiedział łączniczce, że jest wojna i ofiary muszą być. Do dziś pamiętam te słowa.
Niemcy aresztowali go w marcu 1941 r. Tego dnia 10-letni Kazimierz widział go po raz ostatni.
7 kwietnia chorąży Kowalczyk trafił do Auschwitz. Został uznany za więźnia politycznego. – „Kochani jestem zdrowy. Nic mi nie dolega. Wojtek” – takie krótkie informacje dochodziły do rodziny. W lipcu do Oświęcimia przyjechał Horst Schumann, dr SS. Zrobił nabór do tzw. Sanatorium Drezno. Wytypowano do niego chorych. – Ojciec miał ranę na plecach, której nie dało się ukryć. Jak Niemcy to zobaczyli, od razu zabrali go na te „wczasy” – mówi Kowalczyk.
Eksperyment
Transportem do Sonnenstein przewieziono grupę 573 więźniów. W ciągu trzech dni cały transport został zagazowany. – Podejrzewam, że dopiero na miejscu zrozumieli, że czeka ich śmierć – uważa syn zabitego. – Ojciec zginął między 28 a 31 lipca 1941 r.
Hitler założył zakład eutanazji w 1939 r. Zabijano tam głównie upośledzonych Niemców. Było tam również przedszkole dla chorych dzieci prowadzone przez siostry zakonne.
Siostry prowadziły te dzieci na śmierć. Wstrzykiwały im truciznę w serce.
Później zaczęli przywozić tam więźniów obozów koncentracyjnych. Do Sonnenstein przywożono ich autobusami z zamalowanymi na zielono szybami. Przyjmowali ich lekarze, dr Schumann i dr Schmalenbach, którzy wydawali orzeczenia.
Potem pielęgniarki prowadziły chorych do rozbieralni. Wmawiano im, że idą do kąpieli. Z rozbieralni prowadziły schody do komory gazowej w piwnicy. Dzieci zabijano tabletkami z trucizną, a dorosłych gazem.
Zwłoki palono, a prochy zrzucano taczkami do rzeki.
– Przeprowadzali eksperyment. Od kiedy Horst Schumann udowodnił, że można zabijać gazem, zaczęli w ten sposób uśmiercać więźniów w obozach – mówi Artur Podgórski, historyk, opiekun pododdziału obozu koncentracyjnego w Poniatowej.
Niemiecka precyzja
Niemcy zawiadomienia o śmierci rozsyłali jeszcze za życia więźniów.
– Dostaliśmy telegram, że ojciec zginął w Oświęcimiu – mówi Kowalczyk. – Potem dowiedziałem się, że nie ma na to żadnego dowodu w Auschwitz. To nie pasowało do niemieckiej precyzji. Zasugerowano mi, że ojciec mógł zginąć w Sonnenstein.
Kowalczyk rozpoczął poszukiwania. Sprawdzał w muzeum Armii Krajowej w Londynie. Nic.
– Wiele osób do dziś nie wie, gdzie tak naprawdę zginęli ich bliscy – mówi Kowalczyk. – Odnalazłem rodziny dwóch więźniów z Białego Dunajca. Kiedy powiedziałem im prawdę, byli zdziwieni. Myśleli, że krewni zginęli w Oświęcimiu. Bo takie telegramy dostali.
Ale u Niemców porządek musiał być. – W zabijaniu też. Nawet pasiak wracał do Oświęcimia – dodaje Kowalczyk.
Tylko numer i krzyżyk
W 2000 r. w piwnicy dawnego hitlerowskiego zakładu eutanazji w Sonnenstein Fundacja Saksońskie Miejsca Pamięci urządziła wystawę i dział dokumentacji. Całe podwórko, przez które przechodzi się do muzeum, wybrukowano małymi kostkami. Na każdej jest numer i krzyżyk. Za każdego zabitego.
– Nie ma słowa o tym, że zginęli tu Polacy – mówił nam Kowalczyk kilka miesięcy temu, kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz. – Dla rodzin ofiar to wielka tragedia.
– Chcemy, żeby w tym miejscu była pamiątkowa tablica – zapewniała nas wtedy Jolanta Adamska, naczelnik wydziału zagranicznego w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. – Jeśli w muzeum się zgodzą, przystąpimy do działania. W przypadku Sonnenstein brakuje jednak dokumentacji. Zdarzyło się, że podobna sprawa ciągnęła się 11 lat. Ale przypomnimy się im teraz i sprawdzimy, co już zrobili.
Po naszej rozmowie sprawa nabrała tempa. – 27 października tablica zostanie odsłonięta – mówi Kowalczyk. – To był cel mojego życia. Żeby pamięć o moim ojcu i innych przetrwała...