Godzina 19.30, rozpoczyna się Dziennik Telewizyjny. Nikt nie ogląda. Telewizory stają w oknach. Ulicą Sławińskiego ciągną w obie strony tysiące ludzi.
Dwa miesiące wcześniej, w pierwszą noc stanu wojennego, w WSK Świdnik wybucha strajk okupacyjny. W nocy z 15 na 16 grudnia rozpoczyna się pacyfikacja zakładu. Kilkadziesiąt czołgów otacza fabrykę, lecą petardy. Po 2 godzinach padają pierwsze strzały. Kule przelatują tuż nad głowami ludzi.
- Gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się opuścić zakładu, doszłoby do rozlewu krwi, do bratobójczej walki - wspomina Stanisław Pietruszewski, przewodniczy strajku w WSK Świdnik.
Pacyfikacja WSK to początek serii prześladowań świdnickich działaczy Solidarności. Zima ‘82 przynosi masowe aresztowania i dyscyplinarne zwolnienia. Kilkadziesiąt osób musi się ukrywać.
- Patrzyliśmy na to wszystko i mieliśmy w sercach żywą, otwartą ranę - opowiada Henryk Gontarz, działacz Solidarności. - Z każdym dniem czuliśmy coraz większą potrzebę pokazania władzy, że to, co nam serwuje to zwykły tyfus.
W Świdniku narasta bunt.
Victoria
Po obu stronach ulicy Sławińskiego (dzisiaj Niepodległości) tuż pod oknami komendy milicji ciągnął nieprzerwany strumień ludzi. Milczący tłum pozdrawiał się symbolicznym ułożeniem palców w literę V.
- To było nasze zwycięstwo, osobisty tryumf. Kilka tysięcy osób szło razem, obok siebie. Całe rodziny, z małymi dziećmi, nawet z wózkami - mówi Radek. - A gdy się spojrzało w górę widok był równie niesamowity; we wszystkich oknach stały włączone telewizory, przy nich paliły się świeczki.
W bocznych uliczkach stały bojowe samochody ZOMO. W tłumie czaili się tajniacy. Co jakiś czas ubecy wyciągali z tłumu upatrzonego "spacerowicza”. Wywozili go za miasto; do lasu, w pole. Trzeba był wrócić stamtąd kilkanaście kilometrów na piechotę, w trzaskającym mrozie. - Ale to nic, bo milicja była bezradna. Nasz protest był mądry, dla nas pod wieloma względami bezpieczny, a równocześnie dotknęliśmy władze do żywego - dodaje Urszula Radek.
Zrobimy wam godzinę milicyjną
- Taka demonstracja siły. Że lepiej się nam nie stawiajcie, bo to my dyktujemy tutaj warunki - wyjaśnia Henryk Gontarz. Efekt? - Zaczęliśmy spacerować przy pierwszym wydaniu Dziennika, o 17. Kto żyw i zdrów wychodził z domu. Ja brałem żonę, 10-letniego syna i i 14-letnią córkę. Szliśmy, jakby nic nas nie obchodziło. Graliśmy tym na nosie milicji.
- To było nieprawdopodobne przeżycie - dodaje Radek. - Takiego poczucia jedności nie przeżyłam nigdy wcześniej i później. Podczas któregoś spaceru na wysokości ul. Mickiewicza jakiś ubek próbował wyciągnąć z tłumu mojego męża. Wiadomo, jakie były skutki: wywiezienie za miasto, może coś gorszego... Obcy ludzie, którzy szli obok wyszarpnęli męża z rąk tamtego. Była w tym taka determinacja, taka siła... Tego się nie zapomina.
Koszmar mroku
W lutym żona Alina pisze mu o spacerach. - Strasznie się tym ucieszyłem. Dla mnie to był chyba najszczęśliwszy moment w kanale, w tej mojej "strefie mroku”. Wiedziałem już, że nie jestem sam - opowiada Bondos. - My, świdniczanie, pokazaliśmy, że jesteśmy mądrzy, odważni i mamy charakter.
Tadeuszowi Zimie odwagi nie brakuje. Podczas spacerów pcha się pod same okna komendy na Sławińskiego. Tak do 11 lutego. To ważny dzień w jego życiu. Właśnie obiecano mu nową pracę. Z WSK wyleciał dyscyplinarnie 5 stycznia. Za udział w strajku. Na utrzymaniu ma niepracującą żonę i dwoje dzieci. Spacerują oczywiście razem.
- Tego dnia już nie wyszliśmy na ulicę, bo tuż przed 17 zgarnęli mnie na Północną, gdzie przesiedziałem 48 godzin. I zaraz błyskawiczna decyzja o internowaniu. Wywieźli mnie do więzienia we Włodawie.
Żona Tadeusza musi iść do pracy, żeby utrzymać rodzinę. Dzieci trzeba oddać do przedszkola, ale żadne przedszkole nie chce przyjąć dzieci "wywrotowca”.
Takie mamy czasy
- Odnieśliśmy zwycięstwo, nie daliśmy się. To najważniejsze - ocenia Alfred Bondos, który wrócił z ukrycia do domu dokładnie po roku, 16 grudnia ‘82.
Tadeusz Zima, który w więzieniu spędził ponad 4 miesiące zamyśla się: - Zawsze mówiłem, że jak nie będzie prawa i prawdy to będę w opozycji. W czasie stanu wojennego odniosłem moralne zwycięstwo. A dziś? Dziś jestem w moralnej opozycji. Bo i takie mamy czasy.