Czy stan wojenny może być mieszaniną okropnych wspomnień z koszar w Hrubieszowie i wędrówek śladami bardzo kochliwego poety Bolesława Leśmiana? Może. - Gdyby nie Leśmian, to bym w tych koszarach chyba oszalał - mówi Adam Kulik.
Nastroje fatalne
- W 1981 roku mieszkałem w Zamościu, pracowałem w Wojewódzkim Domu Kultury i przemieszkiwałem w tym budynku w pokoiku na poddaszu. Było jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, czyli to musiał być 20 grudnia. Może dzień wcześniej albo później? - wspomina Kulik.
Wieczorem zapukało dwóch wojskowych. Kazali się ubierać i zabrali do Wojskowej Komendy Uzupełnień. - Nie było daleko, poszliśmy piechotą. Tam kilkudziesięciu mężczyzn, równie zdezorientowanych jak ja. Nastroje fatalne, bo rozmowy głównie dotyczyły tego, czy nas wyślą na Śląsk, żeby strzelać do górników czy na Wybrzeże. To były pierwsze dni stanu wojennego i można się było spodziewać wszystkiego.
Pogadanki ideologiczne
13 grudnia sytuacja Kulika śmieszyła. - Zalatywało zabawą w Pinocheta. Ale wówczas już wiedziałem, że czeka nas koszmarna beznadzieja, kolejne lata życia jak szczury. W tym tonie napisałem do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, bo byłem po lekturze wydanego w drugim obiegu "Dziennika pisanego nocą”. Nawet mi odpisał...
Carskie koszary w Hrubieszowie zapełniły się kilkoma setkami zdezorientowanych mężczyzn zmobilizowanych z dnia na dzień. Rano mieli zajęcia, musztrę i pogadanki ideologiczne. Po obiedzie czekanie nie wiadomo na co. Ale nasz bohater miał inne zajęcia.
- Przyznaję, że musiało to wyglądać groteskowo, jest stan wojenny, a do drzwi puka wojskowy w mundurze i mówi, że szuka ludzi pamiętających poetę Bolesława Leśmiana, który mieszkał w Hrubieszowie cztery lata między 1918 a 1922 rokiem - uśmiecha się Kulik, który wówczas dysponujący jedynie zeszytem i długopisem kupionymi w kiosku "Ruchu” naciągał ludzi na wspomnienia. - Tłumaczyłem, że to jeden z trzech największych polskich poetów, że bardzo ważny dla literatury, że nawet jeśli pamiętają coś, co jedynie słyszeli z opowiadań, to mnie też interesuje.
Kulik nigdy nie zapomni wizyty u Stefanii Zin, matki profesora Wiktora Zina. Był problem, bo matka profesora nie lubiła dziennikarzy i nie chciała z nimi rozmawiać. - Mnie też chciała się pozbyć, choć usiłowałem wytłumaczyć, że zbieram materiały do książki. I nagle zmieniła zdanie. Zaprosiła do środka. Usłyszałem: Seti II przestał na pana szczekać, musi być pan dobrym człowiekiem. I tak dzięki gustowi zjadliwego kundla w typie podwyższonego jamnika usłyszałem historię przyjaźni teścia pani Stefanii i Leśmiana, o wspólnych rozmowach i o tym, że Leśmian lubił siedzieć w ogrodzie pod starymi wierzbami i coś wierzbom opowiadał.
Podglądanie nad rzeką
W czasie trzymiesięcznego pobytu w koszarach hrubieszowskich powstał rozdział drugi książki "Leśmian, Leśmian”, czyli "Miodny zapach sadów”. Opowiada w nim Irena Skrobiszewska, emerytowana nauczycielka, której ojciec był przed wojną lekarzem w Hrubieszowie. Leśmian przychodził do niego pożyczać pieniądze.
Czasy hrubieszowskie Leśmiana wspomina też Antoni Prel, lekarz z Hrubieszowa. Gdy był gimnazjalistą często łowił ryby w Huczwi, gdzie z farbami przychodziła malować żona Bolesława Leśmiana. "Podchodziłem na parę kroków i podglądałem, malowała naturę” zanotował Kulik słowa lekarza.
Erotyka faktu
Kulik zaczął myśleć o Leśmianie w 1978, czyli trzydzieści lat temu. - Książka była skończona i mogła się ukazać w latach 90., ale wydawcy nie byli zainteresowani. Teraz widzę, że ona by była zupełnie inną publikacją. Przybyło masę zdjęć i dokumentów, powstał właściwie album.
Sprawa wydawała się prosta: Leśmian, znany poeta, wszyscy powinni go znać. - Wcale nie. Współcześni o jego twórczości nie wiedzieli zbyt wiele - opowiada Kulik. A właściwie to dlaczego Leśmian? - Jedyny i niepowtarzalny. Sporo wierszy Leśmiana wypływa z osobistych doznań poety, tam nie ma nic wymyślonego, wykreowanego. Cykl "W malinowym chruśniaku” to erotyka faktu.