Pani Adelajda Budzińska pozuje do fotografii. Obok niej, na stoliczku, ukochany Lwów, a raczej obrazy i obrazki tego miasta.
Pomysł został entuzjastycznie przyjęty i pani Adelajda też w kalendarzu będzie miała swoje miejsce. – W 1946 roku ukradli nam Lwów – stwierdza. – Byłam tam niedawno. Byłam, gdzie mieliśmy dom. Został po nim tylko plac... Mam 82 lata, a czuję się na trzydzieści. Najwyżej. Po schodach wbiegam bez trzymania się poręczy – mówi zadowolona.
– Przychodzą do mnie młodsze z różnymi problemami, a to, że coś boli, że starość i gdzieś strzyka, a pytają o lekarstwa i choroby, brr – wzdryga się. – Więc o czym rozmawiać? – nawet się nie zastanawia i rzuca: Teraz seks jest modny, można o seksie.
Wolontariusze
– Od ośmiu lat zajmujemy się ludźmi samotnymi – wyjaśnia Kamila Gralewska. – Nie każdy przyznaje się do samotności, a to jest najczęstsza choroba ludzi starszych. Zostawiamy ulotki, prosimy o zgłaszanie się do nas, a później zapoznajemy z wolontariuszem. Najpierw na środowym, grupowym spotkaniu członków naszego bractwa, później już zainteresowani umawiają się z sobą. Te osoby przychodzą do nas nie dlatego, że mają brudne okna, ale dlatego, że są samotne. Wolontariusze nie sprzątają, nie robią zakupów, ale mają czas i chcą go komuś ofiarować.
Kim są? To ludzie w różnym wieku i różnych profesji. – Nasi wolontariusze to takie damy do towarzystwa – zgadza się pani Kamila.
Z pierwszą wizytą
Ania Dyczkowska, pogodna pełna empatii studentka III roku administracji UMCS, mówi, że po przyjeździe na studia chciała poświęcić wolny czas albo dzieciom, albo starszym. – Może zdecydowało to, że zabrakło mi mojej kochanej babci? – zastanawia się.
Radek Chilimoniuk, student I roku historii, już w liceum był wolontariuszem. – Mogę powiedzieć, że wychowywałem się u babci – mówi. – U niej podejmowałem wszystkie najważniejsze decyzje życiowe. Tak się ucieszyłem, kiedy znalazłem ten wolontariat.
Obydwoje opowiadają o swoich kontaktach ze starszymi ludźmi z niespotykanym entuzjazmem. – Nogi mi się telepały, jak pierwszy raz poszedłem do DPS na Głowackiego – wspomina Radek. – Wchodzę na pierwsze spotkanie do pani Zosi no i rozmawiamy o pogodzie, i na mój ulubiony temat: o jedzeniu – śmieje się. – Szybko zleciało. Wkrótce okazało się też, że pani Zosia jest we wszystkim zorientowana, a w dodatku teraz dobrze pamięta, co się u mnie dzieje. "Radek, jak tam kolokwium, jak tam prahistoria?” – pyta.
Taki spokój
– Moja pani Władysława ma wnuki i prawnuki, ale zna je tylko z opowieści, nikt do niej nie przychodzi – mówi Ania. – Jest ciepła, otwarta, mówi o swoim życiu i o problemach. Na początku chciała o mnie wszystko wiedzieć. Później opowiedziała mi "Klan” i "Plebanię”. Nie wystarczy z takimi ludźmi tylko siedzieć i kiwać głową, oni oczekują kontaktu, wymiany myśli i opinii. Od pani Władysławy bije taki spokój. U niej całe szaleństwo tego świata mnie omija. Te starsze panie wiedzą, że są chore, że mają tyle lat, ale nie jest to powodem ich smutku i zawsze okazują radość, kiedy przychodzę. I rozmów nie trzeba na siłę podtrzymywać.
Moja Zosia
Dobra szkoła
– To świat odrealniony – mówią obydwoje. – Historie niektórych ludzi mamy w małym paluszku. Można książkę napisać. Najgorzej, kiedy przychodzimy, a one mówią nam, że ten albo ta już nie żyją. Albo kiedy mówią o rodzinie, o przeszłości – to rozkleja. A przecież nie można się przy nich rozpłakać.
Co daje kontakt ze starym człowiekiem? – Uczy cierpliwości – stwierdzają zgodnie.
– I wiele praktycznych porad: co dodać, jak nie przypalić – dodaje żartem Ania.
– Dla mnie są szkołą historii – zauważa Radek. – W podręcznikach piszą o tym bez emocji, a tutaj mam ich ogrom.
– Wolontariusze chodzą do domów prywatnych, do domów opieki społecznej, warunkiem jest to, żeby starsza osoba mieszkała sama – wyjaśnia Kamila Gralewska. – To jest godzina tygodniowo, ale jak widać, zawiązują się przyjaźnie i później takie spotkania trwają dłużej albo częściej.
– Kochana, ja sama mogłabym być wolontariuszką – mówi z przekonaniem Adelajda Budzińska. – Mam w sobie radość życia. Bo po pierwsze: nigdy nie licz swoich lat. Po drugie: nie gadaj bez przerwy o chorobach. Ja sobie niedawno nagrałam wszystkie piosenki, jakie śpiewałam w młodości we Lwowie. Ja z młodymi krok w krok. Chcą mnie prowadzić pod rękę, a ja się nie daję, a co!
Do stowarzyszenia mogą zgłaszać się wolontariusze, którzy zechcą komuś poświęcić czas, oraz osoby samotne potrzebujące wolontariusza. Tel. 81 538 26 01, kom. 506 11 93 87, ul. Akademicka 4, pok. 101.
Kalendarz z fotografiami pań należących do stowarzyszenia "mali bracia Ubogich” opracowuje BEMA GRAPHICS, a zdjęcia bezpłatnie wykonali członkowie Grupy Fotografów Lubelskich.