- Odwołali mnie, bo byłem zbyt niezależny i sprawiałem kłopoty: przygotowaliśmy największą w historii przebudowę miejskich wodociągów i zdobyliśmy na to pieniądze – tak o byłym i obecnym prezydencie Lublina mówi były prezes MPWiK
W 1989 i 1994 r. wygrał konkurs na dyrektora firmy, pięć lat później kolejny. Po przekształceniu MPWiK w spółkę został jej prezesem i dyrektorem naczelnym. Rządził przez 21 lat, przetrwał kilku prezydentów z różnych opcji. Aż do 2009 r., kiedy z hukiem stracił stanowisko.
Sukces pod ziemią
Zaczęło się od afery z Fundacją Rozwoju KUL. Za prezydentury Adama Wasilewskiego do Ratusza trafił donos, że prezes MPWiK zasiada też w zarządzie prowadzącej działalność gospodarczą Fundacji Rozwoju KUL. Zabrania tego ustawa antykorupcyjna. Zamówione opinie prawne wykazały, że wybór Fijałki do zarządu fundacji był nieważny z mocy prawa. Ostatecznie rada nadzorcza spółki (przewodniczyła jej ówczesna z-ca prezydenta miasta Elżbieta Kołodziej-Wnuk) nie zdecydowała się na jego odwołanie.
• Czuł pan wtedy, że zbierają się czarne chmury?
– Tak – nie kryje dziś Fijałka. – Już wtedy był problem, że w ocenie ratuszowych władz byłem zbyt niezależny i przynosiłem im kłopoty polegające na tym, że opracowaliśmy aplikację do Unii Europejskiej na 477 mln zł (miasto i MPWiK musiałyby dołożyć mniej niż 1/3 tej kwoty).
Zdaniem Fijałki, kierownictwo Ratusza nie kwapiło się do realizacji projektu. – Poszedłem do prezydenta Wasilewskiego i mówię: projekt jest gotowy, pracowaliśmy nad nim ileś lat, tylko zgłosić się po dofinansowanie. Ale musi być zgoda władz miasta. On mi mówi wtedy: Proszę pana, co to dla mnie za interes. Jak Paweł Bryłowski odchodził, zostawił po sobie deptak. I wszyscy mówią, że po tej prezydenturze został deptak – mówi były prezes. Jego zdaniem prezydent chciał sukcesów widocznych gołym okiem, a nie ukrytych pod ziemią.
Widzieliśmy taką w USA
– Ja kiedyś tak powiedziałem, ale nie należy tego tak dosłownie traktować. Dla współczesnych polityków ważne jest to, co można od razu pokazać, ale ja nigdy nie traktowałem swojego stanowiska jak polityk – mówi teraz Adam Wasilewski. Przyznaje jednak, że nie podobało mu się, że do utylizacji osadów z oczyszczalni ścieków miano zbudować specjalną szkliwiarnię.
– To opatentowana instalacja. Widzieliśmy taką w USA. Z osadu zostaje szklany żwir, który Amerykanie wykorzystują przy budowie dróg – mówi Fijałka. – Instalacja miała kosztować 47 mln zł. Ówczesny zastępca prezydenta, Krzysztof Żuk, uznał że to za drogo.
– Bo mamy za mało osadów i trzeba by je zwozić z regionu – mówi dziś Żuk i podkreśla, że gdy pojawiła się sprawa szkliwiarni pracował jeszcze w Ministerstwie Skarbu, a nie w Ratuszu.
Przeciw instalacji protestowali też mieszkańcy. Fijałka, za namową prezydenta wykreślił ją z projektu.
• Czyli głównym problemem była szkliwiarnia?
– Moim zdaniem cały projekt. Miasto nie załatwiło żadnych pieniędzy, a ja nagle aż tyle.
Prezes stracił fotel w czerwcu 2009 r. Rada nadzorcza zaproponowała, by prezydent nie udzielił mu absolutorium. Tak się stało dzień później, na zgromadzeniu wspólników pod wodzą Wasilewskiego.
– Sprawozdanie finansowe przyjęte, wynik dodatni. Zresztą przez 20 lat nigdy nie było ujemnego. Jesteśmy w trakcie przygotowywania dużego projektu, podpisana jest przeze mnie preumowa, NFOŚ ocenia i monitoruje projekt. Żadnych problemów nie ma. Aż nagle rada nadzorcza występuje o nie udzielenie skwitowania – wspomina Fijałka. – Wystąpiła o to przewodnicząca Kołodziej-Wnuk. Bez argumentacji. Nieudzielanie i koniec. Utrata zaufania.
Jako powód podawano m.in. ekspertyzę firmy Grontmij Polska, według której rozbudowa sieci wodociągowej za unijne pieniądze może być zagrożona. – Na początku, przez wiele miesięcy, nie można było Urzędu Miasta zmusić, by zgodził się na realizację projektu – mówi teraz Fijałka. – Później, gdy zgoda była, spełnialiśmy wszystkie warunki, podpisaliśmy preumowę, trzymaliśmy się harmonogramu. Stale monitorował to NFOŚ, który w kwietniu 2009 r. ocenił, że nie ma zagrożeń dla projektu.
– Były – upiera się Wasilewski. – Projekt powinien przewidywać utylizację osadów. Kiedy stanęło, że szkliwiarni nie będzie, jedną z propozycji było spalanie osadów w cementowni. Ale umowy z cementownią długo nie mogłem się od prezesa doprosić. Byłem pewien, że jeśli nie dołączy się tej umowy do projektu, to nie dostanie on dofinansowania. Po zmianie prezesa bardzo szybko dostałem taką umowę.
Do zarzutów, że Urząd Miasta spowalniał prace nad projektem, Wasilewski się nie odnosi: – Trzeba by przejrzeć wszystkie dokumenty, a przecież nie każde pismo trafiało do mnie. Często była to korespondencja między spółką a wydziałami Urzędu Miasta.
Panie Fijałka, kończmy
W kwietniu 2009 Wasilewski przekonywał na naszych łamach, że nie udzielenie absolutorium nie miało wpływu na odejście Fijałki. – Kadencja prezesa kończyła się w grudniu ub. roku, a w tym roku była przedłużona do momentu skwitowania. Pan prezes też o tym wiedział. Tak czy inaczej konkurs na prezesa MPWiK byłby ogłoszony.
– Czuję się po prostu źle potraktowany przez tych ludzi – tłumaczy Fijałka. – Rozumiem, że prezydent miał prawo wymienić sobie ludzi. Byłem na to przygotowany. Gdyby mi powiedział: panie Fijałka, kończymy kadencję, udzielam panu absolutorium, ale będzie pracował pan do osiągnięcia wieku emerytalnego, nie byłoby problemu.
Fijałka pozostał co prawda w firmie na stanowisku pełnomocnika ds. realizacji projektu ISPA-Fundusz Spójności. Ale nie na długo.
Układ w rurach
Nowego prezesa wodociągów miał wyłonić konkurs. Fijałka zapowiedział, że w nim nie wystartuje, "dopóki MPWiK rządzi polityczny układ”. – Tak – podtrzymuje dziś były prezes. I mówi, że "nie odpowiadał” m.in. Żukowi, który zasiadał w radzie nadzorczej spółki. Zdaniem Fijałki, jednym z powodów była polityka, bo był wymieniany wśród kandydatów na prezydenta Lublina w ostatnich wyborach.
– Spotkaliśmy się przed wyborami i powiedziałem Żukowi: jeżeli kandydatem będzie Wasilewski lub Bryłowski, to ja wystartuję, jeżeli Żuk, to nie będę startował. Deweloperzy, spółdzielcy, szefowie firm i niektórzy ludzie z SLD zorganizowali spotkanie na kilkadziesiąt osób i zapewnili mnie o swoim poparciu. Ale gdy Żuk określił się, że jednak startuje, ja dotrzymałem słowa.
Nie dopuścili mnie do raportu
W międzyczasie wodociągi kontrolowała NIK, która wykazała nieprawidłowości w zarządzaniu firmą za rządów Fijałki. Według ustaleń NIK zarząd spółki MPWiK od 2005 do połowy 2009 r. zawierał umowy na kwotę 60 mln zł bez wiedzy rady nadzorczej i zgromadzenia wspólników, którego rolę pełni prezydent.
– To jest rzecz najbardziej mnie rozweselająca – mówi Fijałka. – Co roku w firmie jest sporządzany plan modernizacji, remontów i zakupów, który podpisuje… prezydent. Taki plan zgromadzenie wspólników rokrocznie musiało uchwalać. Wasilewski otrzymywał do podpisu plan zaopiniowany przez radę nadzorczą. Jak go zatwierdzał, nie wiedział, co w nim było?
Dlaczego NIK to zakwestionowała? – Jak się domyślam dlatego, że oni (nowy zarząd MPWiK, który miał się odnieść do zarzutów izby – red.) nie dostarczyli tych dokumentów – mówi Fijałka. – Na spotkanie kończące kontrolę nie zostałem zaproszony, mimo, że byłem pracownikiem firmy. Nie dopuścili mnie do protokołu, bym się z nim zapoznał. NIK zadała mi parę pytań na piśmie, ja na nie odpowiedziałem. Ale na spotkaniu byli Wagner (nowy prezes MPWiK – red.) i Czarecki (nowy wiceprezes – red.). Oni na ten temat nic nie wiedzieli, to co mogli wyjaśniać.
Zarzuty NIK okazały się gwoździem do trumny dla b. prezesa – Wagner z Czareckim na podstawie ustaleń NIK napisali do prokuratury, że zachodzi podejrzenie naruszenia prawa – mówi Fijałka.
Prokuratura sprawę umorzyła z braku znamion przestępstwa. Stwierdzając, że były prezes "nie sprzeniewierzył się wzorcowi dobrego gospodarza”. – A ten donos do prokuratury wziął się stąd, że byłem facetem, którego nazwisko pojawiało się jako kandydata na prezydenta. Wyeliminować kandydata doniesieniem. Wiadomo, że nie mogę wtedy startować.
• Prezes Wagner dostał takie polecenie?
– Mogę się tylko domyślać. Jak czytam opinie internautów na ten temat, to takie głosy się pojawiają.
• Kto wydał polecenie?
– Nie mogę powiedzieć. Nie mam dowodów.
Apel o uregulowanie sprawy
"Zarząd MPWiK informuje, że jest ciałem autonomicznym, podejmuje decyzje samodzielnie i ze zdziwieniem przyjmuje wszelkie pytania sugerujące, że mogłoby być inaczej” – czytamy w komunikacie przesłanym nam przez Pawła Chromcewicza, rzecznika spółki.
Czy w świetle tego, że prokuratura nic nie stwierdziła, usunięcie Fijałki było błędem? – pytamy Adama Wasilewskiego.
– On nie został usunięty ze stanowiska, tylko skończyła mu się kadencja. Zarzutów co do niego nie znam, ta sprawa rozgrywała się w MPWiK-u i to już kiedy kończyłem kadencję. Słyszałem o nich, ale ich nie analizowałem, a prokuratura badała sprawę na wniosek nowego zarządu spółki.
Pod koniec marca 2011 Fijałka wrócił do pracy: po operacji i półrocznym zwolnieniu lekarskim. Na przywitanie został wezwany przez prezesa Wagnera i dostał wypowiedzenie.
– Wynika z niego, że kierownictwo utraciło do mnie zaufanie – mówił wtedy Fijałka. Teraz jest bardziej dosadny: – Wagner zrobił to perfidnie, w piątek wręczył mi wypowiedzenie i pismo, że kieruje sprawę do prokuratury. Utrata zaufania musi być czymś poparta. Samo wysłanie dokumentu "przeciw” komuś nic nie znaczy. Trafiłem na OIOM.
Sprawą zainteresowali się radni. Stwierdzili, że Fijałkę zwolniono wbrew prawu i napisali do prezydenta. – Sposób, w jaki u schyłku życia zawodowego potraktowany został człowiek stanowiący żywą historię MPWiK-u, uważamy za niedopuszczalny i wysoce naganny – ocenił radny Marcin Nowak (PiS).
Ratusz podzielił zdanie radnych. – W opinii prezydenta Krzysztofa Żuka, prezes MPWiK złamał prawo, ponieważ pan Tadeusz Fijałka jest w okresie ochronnym tuż przed emeryturą – stwierdziła wówczas Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prezydenta Lublina. Żuk zaapelował o jak najszybsze "uregulowanie prawne tej sytuacji”.
– Od dłuższego czasu stoję na stanowisku, że to, co się dzieje w tej sprawie nie powinno mieć miejsca. Ten spór powinien być zakończony jak najszybciej i taką informację przekazałem obecnemu prezesowi – mówi teraz Krzysztof Żuk.
– Prezydent Żuk powiedział mi, że będzie o tym rozmawiał z panem Wagnerem i że ten zawrze ze mną porozumienie przed sądem – dodaje Fijałka. – Ale okazało się to fikcją. Zadzwoniłem do Wagnera z propozycją ugody. Nie zgodził się ani na odprawę, ani na to, bym pracował jeszcze przez 10 miesięcy od rozwiązania umowy.
Co na to rada nadzorcza MPWiK, która powinna kontrolować zarząd? – Rozwiązanie umowy, relacje zarządu z pracownikami leżą w kompetencji zarządu, a nie rady nadzorczej – mówi Włodzimierz Sitko, przewodniczący rady.
A jeżeli złamano przy tym prawo? – Jeśli zarząd złamał prawo, musi to być potwierdzone wyrokiem. Jeżeli sąd tak uzna, wyrok będzie musiał być respektowany.
Straty
Obecny prezes konsekwentnie unika rozmów z mediami na ten temat. Rozmwiać nie chciał, na przesłane pytania zdawkowo odpowiedział jego rzecznik:
– Pytania dotyczą sprawy na linii pracownik-pracodawca, którą rozstrzygnie sąd. MPWiK, jako pracodawca i strona tej sprawy, nie będzie jej komentować ani w kwestii motywów zwolnienia, ani w kwestii ewentualnego stanowiska, jakie zajmie przed sądem – napisał Paweł Chromcewicz. – Wszelkie sprawy dotyczące pracowników nie będą przez spółkę upubliczniane i komentowane ze względu na przepisy prawa chroniące osoby prywatne.
Sprawę do sądu pracy skierował sam Fijałka. Czego się domaga? – Nie spodziewam się, że mnie pożegnają jak normalnego pracownika. Teraz chodzi mu tylko o zgodne z prawem rozstanie i wypłatę należnych mu pieniędzy. – Przez te dwa lata straciłem kilkadziesiąt tysięcy złotych i mnóstwo zdrowia, którego mi już nikt nie zwróci.