Strach. Zmęczenie. Spartańskie warunki. Fatalnie jedzenie. To wszystko oni - kierowcy TIR-ów, jeżdżący na Wschód - mają na co dzień.
Korczowa. Przed przejściem granicznym z Ukrainą kilkusetmetrowy rząd TIR-ów. Kierowcy zabijają nudę. Przechadzają się w kółko, majstrują przy ciężarówkach. Niektórzy próbują spać. Ale trudno zasnąć w taki upał.
- Dziennikarz? Chcesz pogadać? Czemu nie? Zawsze to jakaś atrakcja w tej bezczynności. Tylko żadnych nazwisk, żadnych zdjęć - mówią prawie wszyscy.
Dlaczego?
- A po co nam kłopoty? - pyta Jarek, kierowca z Lublina.
Strach
- Koledzy mówili mi tak: Stary twoje doświadczenia na nic ci się tam przydadzą. Tam jest inny świat. Ale, jak się będziesz trzymał paru twardych zasad, nie zginiesz - opowiada Kazek.
Pierwsza zasada jest taka:
Jak żądają wziątki, dawaj. Nie posmarujesz, nie jedziesz.
Druga:
Żadnych przydrożnych panienek, bo możesz wrócić do domu z gębą w gorszym stanie, niż po starciu z Gołotą.
Trzecia:
Nocuj tylko na parkingach strzeżonych, bo inaczej zginiesz jak ciotka w Czechach.
- Gdybym był młodszy, śmiałbym się z tych rad, ale teraz mam stracha przed nieznanym - przyznaje szczerze Kazek.
Jak koń po westernie
Andrzej wie, co mówi. Na Ukrainę jeździ od przeszło dwóch lat. Wozi towar (dzisiaj: papier), gdzie się da: Lwów, Kijów, Dniepropietrowsk. Wyprawa trwa - zazwyczaj - tydzień.
- Albo dwa tygodnie, jak mam pecha - śmieje się Andrzej. - A tam może zdarzyć się wszystko, jak ta awaria komputera kilkanaście dni temu. Albo przedłuży im się rozładunek.
Bywa, że w swoim łóżku nocuje cztery dni w miesiącu. Resztę spędza w kurniku, czyli w koi nad szoferką.
- Czasem wracam do domu zmęczony, jak koń po westernie. Ale nie narzekam, bo do wszystkiego można się przyzwyczaić. I nie ma co owijać w bawełnę: nieźle zarabiam. Ile? No, ładnych parę tysięcy. Póki jestem młody i mam siłę, trzeba pohakować.
- Taaaaa... Ukraina to w sumie fajny kraj - wtrąca Krzysiek z Jarosławia, od roku na kursach do Ukrainy. - Solarka, czyli ropa, tania jak barszcz. Ludzie sympatyczni. Gdyby nie te łapówki...
Wziątki
- Stawki są ściśle określone i powszechnie znane. Jak u dentysty. Płacisz już na granicy. Jednemu dziesięć, drugiemu pięć, trzeciemu pięćdziesiąt. W zależności od szarży. W sumie na przejściu trzeba wydać około trzystu hrywien. Warto też mieć ze sobą parę świerszczyków. Gazetek pornograficznych, znaczy się. Mają tak duże wzięcie, że można zaoszczędzić na wziątkach - opowiada Zbyszek spod Rzeszowa.
Schody zaczynają się za granicą. Tam kierowca TIR-a to zwierzyna łowna. A myśliwymi są ukraińscy milicjanci.
- Stawki wynoszą od dziesięciu do stu hrywien - wylicza Zbyszek. - Jak jechałeś za szybko, sprawa jest prosta: złamałeś przepisy i płacisz. Jak prawidłowo, to zawsze ci znajdą jakąś usterkę. A jak nie znajdą, to ją wymyślą.
Rekord Zbyszka to 500 hrywien. Ustanowił go na odcinku ze Lwowa do Kijowa. To jakieś 500 kilometrów. Milicjanci zatrzymali go aż pięć razy. Wyszło równo, po stówie za sto kilometrów.
- Oni się nie szczypią. Mówią, że jest problem i trzeba płacić. No to płacę - opowiada Rafał spod Tarnobrzega.
Zdarzyło ci się, że milicjant cię tylko pouczył i nie chciał pieniędzy?
Rafał patrzy na mnie, jak na wariata.
- Na Ukrainie? Jaja sobie robisz? Zresztą Ukraińcy, którzy jeżdżą do Polski, też narzekają, że nasza policja ich łupie z kasy za byle co.
Od smrodu nikt nie umarł
- Człowiek w takim upale po paru godzinach lepi się od potu, a w Korczowej nie ma gdzie się wykąpać. Żeby załatwić potrzebę, trzeba iść parę kilometrów do baru. Albo w krzaki - wymienia braki w miejscowej infrastrukturze.
Za granicą jest jeszcze gorzej. Łazienki tylko na stacjach benzynowych. I to nie na wszystkich. Prysznic?
Mrzonki.
- Wracasz po takiej tygodniówce i pachniesz jak borsuk - dodaje Jacek. - Ale i tak się cieszysz, że to nie zima. Bo od smrodu jeszcze nikt nie umarł, a mrozy na Wschodzie wykończyły największe armie świata: Napoleona i Hitlera.
Nareszcie schabowy
Jedzenie? Jacek zawsze zabiera ze sobą siatkę konserw, chleb, kawę, zupki w proszku herbatę i turystyczna butlę gazową. Obowiązkowo. Bez niej żaden TIR-owiec w trasę nie ruszy. W każdej chwili można coś upichcić, można się napić czegoś ciepłego. Czyli kawy. Dużo kawy.
Bary na Ukrainie?
- Są. I nawet nieźle można w nich zjeść. Trzeba tylko wiedzieć w których. A niesprawdzonych unikać jak ognia. Mojego kolegę kiedyś tak uraczyli, że cały dzień rzygał dalej niż widział - wspomina Andrzej.
W barze "Wschód” po polskiej stronie granicy można się pożywić przez całą dobę.
- Nasi kierowcy po powrocie do kraju zamawiają praktycznie jedno danie: schabowy z ziemniakami i zestawem surówek. Porcja 14 zł - opowiada barmanka Agnieszka.
Gdyby nie ta nuda
Kolejka posuwa się do przodu. To dobry dzień. - Rząd TIR-ów często ma trzy-cztery kilometry. Najdłuższy, jak pamiętam, miał przynajmniej z osiem - wspomina barmanka.
- A wtedy człowieka szlag trafia z nudów - rzuca Zbyszek. - Musisz wiedzieć, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, a do bezsensownej bezczynności nie sposób.
- Jak Ukraińcom walnął ten komputer, to koledzy stali tu całą dobę. Ja miałem farta, bo przyjechałem, jak już odprawiali normalnie. Ale dzisiaj cofnęli mnie do Urzędu Celnego w Jarosławiu i stoję od nowa - Jacek opisuje swoje przygody na granicy.
Kazek nerwowo przebiera nogami. Zaraz wjedzie na przejście graniczne.