Nazywam się Konrad. Mam 34 lata. I nie pracuję od ośmiu dni, dwunastu godzin i czterdziestu sześciu minut.
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Tak, tyle mi się już udało. Dzięki terapii dla takich jak ja - pracoholików.
Jestem na urlopie. Hmm, chyba pierwszy raz w życiu. Tak, tak - naprawdę pierwszy raz w życiu. Bo co z tego, że z Martą i naszym synkiem Tomkiem byliśmy w Egipcie czy na Chorwacji? Nasze wakacje wyglądały tak, że ja siedziałem w pokoju z laptopem i komórką, a oni chodzili się opalać, pływać, zwiedzać. Ja tego nie potrzebowałem. Dla mnie w ogóle wakacje i urlopy mogły nie istnieć. Denerwowało mnie, gdy ktoś mnie gdzieś ciągnął i chciał pokazywać zabytkowe budowle czy cudne krajobrazy. Nic, a nic mnie to nie obchodziło. Odżywałem, gdy dostawałem maile z pracy, gdy ktoś dzwonił z firmy, gdy musiałem coś sprawdzić, ustalić.
Szum uspokaja
Nie, w naszej firmie to nie normalka, że nie dają ludziom żyć na urlopie. To ja na to zezwalałem. Zawsze, gdy byłem zmuszany do pójścia na wolne, mówiłem że jestem pod telefonem. Specjalnie nawet zaczynałem jakieś poważne negocjacje tuż przed urlopem. Marzyło mi się, by któryś z moich szefów powiedział: o nie mój drogi, na urlop nie idziesz. Tak się, niestety, nigdy nie zdarzyło. Nie przeszkadzało mi to jednak w tym, by nadal przychodzić do pracy. Żonie mówiłem, że muszę skoczyć na chwilkę, żeby oddać jakieś dokumenty, czy złożyć podpis na umowie. Przychodziłem do biura, siadałem i czułem się jak w raju. Uspokajał mnie dźwięk drukarki, szum komputera i głośne rozmowy kolegów. Czasem słyszałem, że chyba jestem nienormalny, żeby przychodzić na urlopie do pracy. Niektórzy też żartobliwie nazywali mnie pracoholikiem. Chyba nikt się nie domyślał, że żarty się skończyły...
Chciałem być najlepszy
Firma, w której pracuję jest moim drugim miejscem pracy. Zawsze zajmowałem się logistyką, ale teraz trafiłem do większej, bardziej szanowanej, instytucji. Moim zadaniem było dbanie o wynajdywanie dla naszych produktów rynków w krajach wschodnich i południowych. I dopiero teraz zauważyłem, że właśnie w te rejony ciągnąłem Martę na wakacje. W każdym razie, chciałem się wykazać w nowej pracy. Przychodziłem do firmy przed szefem, wychodziłem parę godzin po nim. W sumie spędzałem tam ok. dwunastu godzin. Zdarzało się i dłużej. Moja żona na początku żartowała, że niedługo łóżko sobie tam wstawię. Później nie miała humoru na dowcipkowanie.
A mnie było ciągle mało. Zawsze byłem łasy na pochwały. W pracy, dodatkowo, szły za tym spore pieniądze. Chciałem być najlepszy. Z czasem jednak zacząłem się łapać, że przychodzę do firmy i nie myślę o tym co mam robić, tylko o tym, że muszę jeszcze więcej pracować. Oddawałem się abstrakcyjnemu myśleniu, zamiast naprawdę wziąć się do roboty. Koszmar zaczynał się w piątek wieczorem. Wtedy albo odwiedzali nas znajomi, albo my gdzieś chodziliśmy. A ja nie mogłem skupić się na rozmowie. Marta mnie stukała pod stołem, żebym zachowywał się normalnie. Z synem też miałem coraz mniejszy kontakt. Na spacery zabierałem go do... pracy.
Chory w dni wolne
Soboty, niedziele i święta były najgorsze. Normalnie chorowałem. Miałem gorączkę, ręce mi drżały, serce bolało. Marta, bojąc się, że to zawał, zawiozła mnie na pogotowie. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Los chciał, że znów trafiłem na tego samego lekarza. Znów mnie zbadał i powiedział: Panie, pan ma serce zdrowe jak ryba. Może panu co innego dolega? I wtedy zaczął mnie wypytywać. Czy zabieram ze sobą pracę idąc spać, na weekend czy na wakacje? Czy jestem bardziej podekscytowany pracą niż rodziną bądź czymkolwiek innym? Czy praca jest zajęciem, które najbardziej lubię i o którym najczęściej mówię? Czy denerwują mnie ludzie, którzy mają ważniejsze sprawy niż praca zawodowa? Czy podczas posiłków zajmuję się sprawami zawodowymi?
Na wszystko odpowiedziałem "tak”.
Gorsze niż zdrada
O tym lekarzu opowiedział mi tuż po wyjściu z gabinetu. Powiedział, że już więcej tu nie przyjdzie, bo gość go o sprawy zawodowe wypytuje. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że ten gość to świetny specjalista. Na początku podejrzewałam Konrada o zdradę. Wszystko układało mi się w logiczną całość. Ciągle miał jakieś wymówki, żeby dłużej zostać w pracy. Raz na jakiś czas to jeszcze bym zrozumiała, ale prawie codziennie? Kiedy wracał był zmęczony, markotny i niechętny do wszystkiego. Nawet poprzytulać się nie chciał. W końcu nie wytrzymałam. Zapytałam, a raczej wykrzyczałam, że jeśli ma kogoś, to niech ma odwagę się do tego przyznać. Zaprzeczał, zaklinał się, że jestem tylko ja i nasz syn. A Tomek pomału zapominał, jak wygląda tatuś. Kiedy Konrad wychodził, Tomek jeszcze spał. Kiedy wracał - już spał. Wspólne obiady też były fatalne. Konrad albo co chwila wstawał, żeby odebrać komórkę, albo, żeby sprawdzić coś w komputerze. A jak siedział, to milczał. Ewentualnie mówił o firmie. Inne tematy nie istniały.
Dopiero kolejna wizyta na pogotowiu i wypytywanie lekarza o pracę, uświadomiły mi, że to właśnie praca jest problemem.
Dużo czasu upłynęło, zanim Konrad zdecydował się pójść do psychologa. Były kłótnie, ciche dni i dopiero groźba wyprowadzki mojej i Tomka spowodowały, że poszedł do specjalisty.
Istnieje inne życie
Pracoholizm? Dla mnie to była choroba z filmów i coś wymyślonego przez leni. Nigdy, ale to nigdy nie uważałem tego za jakąkolwiek dolegliwość. Nic więc dziwnego, że miałem opory przed wizytą u psychologa. Pierwsze trzy wizyty był dla mnie jak obowiązek, który muszę odbębnić. Coś się stało podczas czwartego spotkania. Co? Nie mam pojęcia. Wtedy jednak zaczęło do mnie docierać.
Dowiedziałem się, że mój pracoholizm rozpoczął się na studiach. W tamtych latach miałem też problem z piciem. Na egzaminach musiałem być najlepszy, a gdy to nie wychodziło, to zaglądałem do butelki. Byłem wściekły, gdy coś szło nie po mojej myśli. Chciałem, żeby mama nie miała ze mną problemów, żeby była dumna. Zwłaszcza wtedy, gdy ojciec od nas odszedł. Wszystko było na mojej głowie. I jak twierdzi pani psycholog, do której chodzę, to wszystko zostało zakodowane w mojej głowie. Pomału to odkodowuję. Zaczynam dostrzegać inne sfery życia. I nawet na urlop się zdecydowałem. I tak to w pracy nie byłem od ośmiu dni, dwunastu godzin i czterdziestu sześciu minut.
Michał Niewiadomy - psycholog, specjalistyczna Poradnia Psychoprofilaktyki i Terapii Rodzin
Jak każde uzależnienie, tak też i to od pracy polega na ciągłej potrzebie korzystania z czynnika uzależniającego. Ktoś, kto jest pracoholikiem, stara się sobie dawkować tak duże ilości pracy, by było mu dobrze. Alkoholik podobnie robi z alkoholem. Innym objawem jest poczucie braku pracy, np. w dni wolne od pracy, mogą pojawić się typowe objawy zespołu odstawienia: złe samopoczucie, depresja, a nawet objawy psychosomatyczne, takie jak ból głowy czy gorączka. Dodatkowo pracoholik nie potrafi sobie wyobrazić swojego życia bez pracy. Ciągle szuka powodów, dla których musi tak dużo pracować. Podobnie jak w innych uzależnieniach mamy do czynienia z mechanizmem zaprzeczania swojemu problemowi.