• Jak narodziła się idea festiwalu Kazimiernikejszyn?
Włodek Dembowski: Gdy byłem w studio radiowym przy okazji promocji pierwszej płyty „Dziadów Kazimierskich”, właśnie o nazwie „Kazimiernikejszyn”, spotkałem Michała Niewęgłowskiego. Opowiadał o koncercie, który organizował w Kongresowej. Po antenie pogadaliśmy i powiedział, że kołacze mu się po głowie pomysł na fajny festiwal, ale ciągle nie jest pewny miejsca i nazwy. Ja mówię: to ja cię upewnię. I tak to się zaczęło.
• Początki były ciężkie?
Na szczęście ja nie stałem twardo nogami na ziemi, Michał chyba też, więc zaczęło się lekko, potem było już ciężko. Po pierwszej edycji okazało się, że to są poważne sprawy, pojawił się duży dług, trochę osób niezadowolonych. Wzięliśmy się po prostu mocno do roboty, i teraz udaje się już powoli wychodzić z tarapatów. Festiwal się umacnia, stabilizuje, coraz więcej ludzi jest zadowolonych.
• Hasło festiwalu to „bez spinki”. Co ono oznacza?
Jest to pewne nawiązanie do stanu, jaki osiągają ludzie kiedy przyjeżdżają do Kazimierza. Przyjeżdżają z codziennego pędu, gonitwy. Nagle zwalniają, czują tutaj taką „manianę”.