Czasami nawet drobna kwota pieniędzy, mały upominek albo zwykłe zainteresowanie może wiele zmienić. Takie gesty ze strony Was, naszych Czytelników, już nieraz pomogły i nadal pomagają osobom, o których piszemy.
W październiku przedstawialiśmy Monikę Mazur. Młoda kobieta ma duże problemy ze wzrokiem. – Urodziłam się za wcześnie i stąd moja wada – tłumaczyła, kiedy ją poznaliśmy. Do niedawna, żeby czytać książki, musiała używać lupy. Tak samo było z korzystaniem z komputera.
Kilka tygodni temu lupę zamieniła na nowoczesne elektroniczne urządzenie. – Nie jest ciężki i mogę go wszędzie ze sobą zabrać – mówi Monika Mazur, pokazując nam powiększalnik, dzięki któremu bez trudu czyta teraz książki i gazety. – Biorę go na przykład, kiedy idę do urzędu i muszę wypełnić jakiś dokument.
Czas na buszowanie
To urządzenie zdobyła dzięki programowi "Komputer dla Homera”. Po wpłaceniu wkładu własnego otrzymała dofinansowanie nie tylko na powiększalnik, ale i na nowy komputer oraz oprogramowanie: zarówno na komputer, jak i na komórkę. – Odczytuje mi wszystkie pozycje w menu telefonu i wiadomości, które przychodzą. Przykładam telefon do ucha i słyszę od kogo jest SMS, i całą jego treść – tłumaczy pani Monika. – Tak samo jest w komputerze. Jest nawet program, który zamienia zeskanowany tekst na mówiony.
Każde urządzenie jest dla niej cenną nowością, więc rozsądnie je wybierała. – Podpowiadali mi moi koledzy, którzy już z tego korzystają. Doradzali, jaki wybrać syntezator mowy, jaki powiększalnik – tłumaczy. Ale teraz nowy sprzęt ma jeszcze swoje tajemnice przed panią Moniką. – Nie poznałam jeszcze wszystkich funkcji. W święta będę miała czas, żeby pobuszować i posprawdzać wszystko.
Jedno marzenie
Nic dziwnego, że na pełne wykorzystanie możliwości komputera nie było jeszcze czasu. Pani Monika jednocześnie pracuje i chodzi do szkoły. Takie były warunki udziału w programie "Komputer dla Homera”. – Trzeba było pracować lub uczyć się i mieć orzeczenie o znacznym lub umiarkowanym stopniu niepełnosprawności.
Jednak nawet mając już sprzęt komputerowy w swoich rękach, nie traci zapału do pracy i nauki. – Szkołę średnią skończę za półtora roku. Niedawno zaczynałam, bardzo szybko to leci. Każdy w klasie tak mówi, bo już prawie połowa za nami – mówi pani Monika. Na tym nauki nie chce jeszcze kończyć. – Chciałabym zajmować się masażem leczniczym. Pójść na studia albo do studium, w zależności jak to się ułoży – zdradza pani Monika. – Dużo osób niewidomych jest masażystami, bo mamy wyczucie w rękach.
Te wszystkie urządzenia i oprogramowanie to spełnienie jednego z marzeń Moniki. Drugim jest doprowadzenie wody do rodzinnego domu, w którym mieszka, żeby nie musiała jej dźwigać wiadrami. Nie chodzi tu o wygodę, a o poważne ryzyko dla zdrowia.
Woda
– W 2008 roku lekarze usunęli mi jedno oko. Później zoperowali mi zaćmę w drugim oku, bo skacze mi ciśnienie i siatkówka mogła mi się odkleić. To z tego powodu nie mogę nic dźwigać, żeby nie pogorszyć sobie wzroku.
Wody nie udało się doprowadzić przed zimą, ale są duże szanse, że uda się to zrealizować wiosną. – Złożyliśmy już potrzebne dokumenty w starostwie – mówi nasza bohaterka.
Wiele zależy od pieniędzy. Monice udało się pożyczyć tyle, ile potrzebowała, żeby wziąć udział w programie "Komputer dla Homera”. Teraz musi to spłacać i jednocześnie znaleźć pieniądze na doprowadzenie wody do domu. Nasi Czytelnicy zdecydowali się jej pomóc i zaczęli wpłacać dla niej pieniądze na konto Polskiego Związku Niewidomych Okręg Lubelski. Zbiórka trwa. Dowolne kwoty, nawet najmniejsze, można wpłacać na konto o numerze 96 1060 0076 0000 3200 0133. W tytule przelewu wystarczy wpisać "dla Moniki Mazur”.
Dla rodziny państwa Zgierskich z Lublina ostatni weekend lipca okazał się tragiczny. W nocy z piątku na sobotę w kamienicy, w której mieszkali, wybuchł pożar. Anna Zgierska była wtedy sama z dwoma małymi córeczkami. Mąż był w pracy na nocnej zmianie.
Kiedy się obudziła, było już za późno, żeby uciec z domu drzwiami. Na klatce schodowej był już ogień. Pobiegła więc do okna. Przed domem ludzie gasili ogień wiadrami. – Zaczęłam krzyczeć i wtedy mnie zobaczyli. Też byli w szoku. Kazali mi skakać, ale z dziećmi się bałam. Zaczęłam im podawać dzieci przez okno. Wychylałam się jak najniżej, a oni je łapali. Potem kazali mi skakać – opowiada Anna Zgierska.
Z mieszkania nie zostało nic oprócz kilku drobiazgów z jednej ocalałej komody. Rodzina trafiła tymczasowo do hotelu. Już następnego dnia media opisywały dramatyczny pożar. A wkrótce skontaktowała się z nami znajoma rodziny Zgierskich. – Nie zostawiajmy ich samych sobie w ciasnym pokoju hotelowym, gdzie będą rozpamiętywać dramatyczne chwile tamtej nocy, tylko pomóżmy im, organizując nowe życie, zapomnieć o tej tragedii i z nadzieją spojrzeć w przyszłość – napisała w e-mailu do redakcji.
Szybka reakcja
Spotkaliśmy się z panią Anną i razem z nią odwiedziliśmy spaloną kamienicę. Zaapelowaliśmy o pomoc dla rodziny, która w jednej chwili straciła wszystko. Nasi Czytelnicy szybko zareagowali. Propozycje pojawiły się od razu. – Jestem pełna współczucia dla rodziny Zgierskich – napisała do redakcji nasza Czytelniczka pani Dorota. – Mam również dwie córeczki i chciałabym jakoś pomóc tym dzieciom chociażby poprzez podarowanie ubranek dla dziewczynek i kilku drobiazgów dla nich.
– Przydała się pościel, ręczniki, zabawki, ubranka dla dzieci – wylicza pani Anna. – Niektóre rzeczy mamy do tej pory, bo w takiej sytuacji myśli się najpierw o ważniejszych wydatkach.
Jak radzi sobie teraz rodzina państwa Zgierskich? Przeprowadzili się do mieszkania zaoferowanego im przez miasto. – O pożarze i o tym, co było później, chcemy zapomnieć – mówi pani Anna.
Emil Iwanek, młody grafik, kończy właśnie studia na Wydziale Artystycznym UMCS, a na przełomie października i listopada zorganizował pierwszą wystawę swoich prac. Chociaż jest praworęczny, niektóre rysował lewą dłonią. Nauczył się nią posługiwać, kiedy choroba – stwardnienie rozsiane – odebrała mu na pewien czas władzę w prawej. Leki, które pozwalają Emilowi funkcjonować, kosztują co najmniej kilka tysięcy złotych miesięcznie. Chociaż choroba towarzyszy takim osobom jak Emil przez całe życie, NFZ refunduje tylko kilkuletnie kuracje.
Młody grafik nie prosił jednak o pomoc w zdobyciu pieniędzy. Pokazując swoje prace na wystawie, liczył tylko na nagłośnienie problemu chorych na stwardnienie rozsiane. I to mu się udało. Spotkał się z życzliwymi reakcjami naszych Czytelników. – Gdyby nie choroba, to nikt by mnie nie zauważył, ale kiedy już ludzie się zainteresowali, to oddźwięk jest bardzo pozytywny – przyznaje Emil. – Spotykam się z sympatią. Gratulowały mi nawet osoby, które znają mnie tylko z widzenia. Dało mi to poczucie, że to, co robię, ma sens.
Choroba mnie nie zniszczy
Wkrótce wystąpił też w telewizji. – Po tym artykule zgłosiły się do mnie kolejne media. Nie spodziewałem się, że telewizja sama się do mnie zgłosi i że moje rysunki mogą się aż tak podobać, choć miały iść do szuflady – mówi Emil.
Sympatia ludzi, którzy poznali go na łamach naszej gazety, pozytywnie go zaskoczyła. – Daje mi to motywację do dalszego działania – mówi. – W niedługiej przyszłości zakończy się refundacja leku, będę się starał sam na niego zarobić, ale głową muru nie przebiję i mam nadzieję spotkać w swoim życiu życzliwych mi ludzi, którzy uznają, że warto mi dopomóc. Mam teraz otwarte drzwi, żeby działać i chociaż wiem, że muszę liczyć przede wszystkim na siebie, to wciąż wierzę, że choroba mnie nie zniszczy i osiągnę swoje marzenia.