Drużyna z Lublina zakończyła pierwszą część rundy zasadniczej PGE Ekstraligi. To dobry moment na pierwsze oceny. „Koziołki” zrobiły postęp w porównaniu do poprzednich rozgrywek, było kilka zaskoczeń, ale nie brakuje również problemów.
Motor Lublin objechał do tej pory siedem meczów, wszystkie zgodnie z terminarzem. Wygrał cztery razy, a trzykrotnie przegrał (dokładne wyniki w ramce). Taki bilans dał żółto-biało-niebieskim 8 punktów i trzecie miejsce w tabeli PGE Ekstraligi. Trzeba jednak pamiętać, że zaledwie trzy zespoły rozegrały wszystkie zaplanowane spotkania, pozostałe mają w tym względzie zaległości.
Może wejdą do „czwórki”?
Czy to dobry rezultat? O zdanie zapytaliśmy dwóch ekspertów: Grzegorza Zengotę i Sebastiana Trumińskiego.
- Wyniki są dosyć nieobliczalne. Potrafiliśmy wygrać na torze jednego z najtrudniejszych rywali w Częstochowie, a pojechaliśmy do Zielonej Góry i przegraliśmy znaczną różnicą punktową. Ja takiego wyniku nie zakładałem (przegrana 38:52 - dop. red.). Liczyłem, że będą decydowały ostatnie biegi, a w ostatecznym rozrachunku będziemy w stanie pokusić się o zwycięstwo. Wychodzi na to, że Zielona Góra nie jest słabym zespołem, ostatnio potwierdziła to w Lesznie - ocenia Grzegorz Zengota, zawodnik Motoru Lublin, który ciągle dochodzi do zdrowia po poważnej kontuzji.
- Motor Lublin wypada bardzo pozytywnie. Nawet nie zaskakuje, ale jedzie na poziomie, którego by się oczekiwało. Jest tylko pytanie, czy to Motor jest tak silny, czy pozostałe drużyny są tak słabe. Cieszy na pewno sam fakt, że akurat Lublin osiąga takie wyniki dla kibiców. Może wejdzie do „czwórki”, a może nawet można mieć jakieś nadzieje na lepszy rezultat - mówi Sebastian Trumiński, były zawodnik lubelskiego klubu, który obecnie prowadzi w Szwecji sklep z częściami do motocykli żużlowych Speedway Cent.
Bez odpoczynku
Teraz zawodnicy z Lublina nastawiają się na rundę rewanżową części zasadniczej sezonu. W niedzielę zmierzą się u siebie z Betard Spartą Wrocław (godz. 19.15). Warto przypomnieć, że w grę wchodzą już nie tylko punkty zdobyte za zwycięstwo w pojedynczych starciach, ale także bonusy za triumfy w dwumeczach.
Przy okazji rozmowy o trwających rozgrywkach pojawia się jedno ciekawe zagadnienie, a mianowicie brak przerwy w środku sezonu na odpoczynek od startów w lidze. W ubiegłym roku żużlowcy mogli skupić się w lipcu tylko na jeździe na własny rachunek. Teraz nie mają takiego komfortu, bo PGE Ekstraliga została maksymalnie skompresowana: mecze o Drużynowe Mistrzostwa Polski są rozgrywane co tydzień.
- Dla zawodników to jest na plus, bo taka dłuższa przerwa wcale nie pomaga. Nawet jak się jeździ codziennie lub co dwa dni, to kiedy już się wejdzie w ten rytm, to jest łatwiej. Myślę, że może to zadziałać pozytywnie: sezon będzie może krótszy, ale bardziej owocny dla żużlowców
- wyjaśnia Trumiński.
Zawodnicy biorą też udział w turniejach indywidualnych, chociaż ich akurat nie było zbyt dużo do tej pory. Grigorij Łaguta i Mikkel Michelsen mają już za sobą pięć turniejów z cyklu Tauron Speedway Euro Championship. Już wiemy, że Duńczyk nie obronił tytułu sprzed roku – zmagania zakończył na 4. miejscu. Brązowy medal powędrował za to do Rosjanina.
Młodzieżowcy startują w Lidze Juniorów i objechali dwie rundy: w Grudziądzu oraz Częstochowie. Z kolei Jarosław Hampel i Jakub Jamróg wystartowali w poniedziałek w finale Turnieju o Złoty Kask w Bydgoszczy. Pierwszy z tych zawodników powalczy jeszcze 7 września o triumf w Indywidualnych Mistrzostwach Polski.
Nowi na plus
W tym sezonie do drużyny dołączyło czterech zawodników: Słoweniec Matej Żagar, Jarosław Hampel, Jakub Jamróg oraz powracający do Lublina Oskar Bober. Punktowo najlepiej wypada ten pierwszy, bo jego średnia biegowa na poziomie 2.111 punktu daje mu 12. lokatę w całej PGE Ekstralidze. Lepiej w Motorze radzi sobie tylko Grigorij Łaguta (2.147 punktu i 10. miejsce w tym zestawieniu). Nie można za to oceniać postawy Bobera, bo wystąpił w zaledwie jednym biegu w tym sezonie (3 lipca w starciu z PGG ROW Rybnik) i dojechał do mety na końcu stawki.
- Żagar jak najbardziej na plus, bo robi dobrą robotę. Nawet zaskakuje mnie, że aż tak dobrą. Jamróg jedzie na podobnym poziomie co Miesiąc. Wydaje mi się, że robią to, czego się od nich oczekuje. Nie sądzę, żeby ktoś oczekiwał od Pawła, żeby jechał tak jak w zeszłym sezonie. Z kolei Jarek Hampel też wydaje mi się, że jedzie na swoim poziomie. Wątpię, żeby ktoś oczekiwał, że będzie robił w Lublinie komplety. Aczkolwiek te dwa-trzy biegi w meczu jest w stanie pojechać na wysokim poziomie. Zawsze jakaś wpadka się przydarzy, ale tak to już z nim jest, tak to wyglądało w poprzednich sezonach - wymienia były zawodnik lubelskiego klubu.
Jak dodaje, szkoda, że z Lublina odszedł Robert Lambert, dla którego indywidualnie są to fenomenalne rozgrywki. W swoim drugim sezonie w PGE Ekstralidze zdobywa dla PGG ROW Rybnik przeciętnie 2.083 punktu (13. średnia w całej lidze). Trzeba dodać, że w każdym dotychczasowym spotkaniu startował jako rezerwowy. Co więcej, w środę świętował zdobycie tytułu indywidualnego mistrza Europy, jako pierwszy Brytyjczyk w historii. Nie sposób było jednak przewidzieć, że zawodnik tak dobrze wypadnie w tym roku.
Niekomfortowe zamiany
Do tej pory Motor Lublin rozegrał siedem spotkań w PGE Ekstralidze. Paweł Miesiąc wystąpił w czterech z nich, a Jakub Jamróg w trzech. Jeszcze przed startem sezonu obaj zawodnicy byli nastawieni na to, że będą jeździć w każdym meczu. Sytuacja zmieniła się po transferze Jarosława Hampela. Medalista Mistrzostw Świata - póki co - spisywał się na tyle dobrze, że miał pewne miejsce w składzie „Koziołków” (chociaż w ostatnim meczu z RM Solar Falubaz Zielona Góra uzbierał tylko 2 punkty). Z kolei trzej zagraniczni seniorzy zdobywają najwięcej punktów, dlatego odsunięcie ich od składu byłoby dużym zaskoczeniem. Miesiącowi i Jamrogowi pozostaje więc walka o jedyny wakat.
Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że pierwszy z nich może się pochwalić średnią biegową na poziomie 1.467 punktu, a drugi 1.500.
- Jest to na pewno niezdrowe dla drużyny. Fajnie jest mieć zaplecze zawodników, żeby w razie czego można było kogoś wykorzystać. Dla samego zawodnika jest to jednak bardzo niekomfortowe. Chłopaki byli przed sezonem przygotowani na to, że mają pewne miejsce w składzie, kwestia była tylko dopasowania i robienia wyniku dla drużyny. Jeżeli jest już tak, że są wymieniani zawodnicy na kolejne mecze, to powinno być tak, że najgorszy odpada. Nieważne, kto to jest - tłumaczy Trumiński. I dodaje: W tym wypadku, jeżeli jest to jedynie zamienianie Jamroga z Miesiącem, to nie wydaje mi się, żeby było to fair wobec chłopaków.
Podobnego zdania jest Grzegorz Zengota. - Jest to trudne, żeby w takiej sytuacji ze spokojem przygotowywać się do kolejnych spotkań, bo tak naprawdę nie wiemy, czy w nich w ogóle wystąpimy. A jeżeli już jedziemy, to jest to nóż na gardle, bo każdy słabszy wyścig może spowodować odsunięcie nas od kolejnego biegu lub nawet meczu. Ja przechodziłem w swojej karierze takie momenty i nie chciałbym się w takim położeniu znaleźć. W zeszłym sezonie każdy miał komfort jazdy i byliśmy zaskoczeni tym, co chłopaki prezentują, bo mieli pewnego rodzaju swobodę.
Finansowy ból głowy
Grzegorz Zengota zwraca również uwagę na drugi ważny aspekt walki o skład: pieniądze. Jeszcze przed startem sezonu jeźdźcy musieli zgodzić się na cięcia zarobków w związku z pandemią. Pierwotna maksymalna kwota z kontraktów - czyli 250 tys. zł za podpis oraz 5 tys. zł za każdy zdobyty punkt - zmalała do kolejno 200 tys. zł oraz 2.5 tys. zł.
- Nasza branża ucierpiała, ale każdy to zrozumiał. Spuściliśmy głowy i każdy z nas może odroczył jakieś swoje prywatne cele, marzenia o kolejny rok. Wierzę, że w przyszłym roku wrócimy do normalnych stawek. Ten rok jest na przetrwanie.
Nie było mocnych przepychanek i wszystko się udało - mówił nam pod koniec kwietnia Jakub Jamróg.
Jak na ironię, to właśnie ten zawodnik musi się martwić o swoje finanse. W podobnej sytuacji jest Paweł Miesiąc. - Jeżeli nie jeździmy, to nie zarabiamy pieniędzy. To się przekłada na inne problemy, bo koszty są stałe. Bierzemy wtedy udział w większej liczbie treningów, jeszcze więcej wkładamy w te treningi, szukamy, inwestujemy. Efekt jest taki, że nie ma gwarancji, że w ogóle pojedziemy i zarobimy - podkreśla Zengota.
Młodość to nie ich siła
Obaj eksperci przyznają, że formacja juniorska nie jest mocnym punktem Motoru Lublin. Jeśli spojrzymy tylko na liczby, to można wymienić zespoły, które mają z tym większy problem: PGG ROW Rybnik, MrGarden GKM Grudziądz czy Moje Bermudy Stal Gorzów.
Dla Wiktora Trofimowa sprawa jest o tyle trudna, że to jego ostatni sezon w roli juniora. Z kolei Wiktor Lampart będzie miał jeszcze jeden rok na przygotowanie się do wskoczenia na ten wyższy poziom. Z tej dwójki większe problemy z formą ma właśnie pierwszy z Wiktorów.
- Myślę, że to jest jedyny słaby punkt, który w tym momencie ma drużyna. Liczy się na dużo lepsze ich występy. Tak jak wiemy, ciągle problemy sprzętowe ma Wiktor Trofimow. Pomaga mu przy tym Matej Żagar, bo nie wiem, czy inni nie mają celu w tym, żeby chłopak rozjeździł się w Lublinie. Miejmy nadzieję, że zaskoczy w pewnym momencie i będzie jechał na swoim poziomie - mówi Trumiński.
Wiktor Lampart notuje średnio 1.217 punktu, najczęściej - 9 razy - przyjeżdżając do mety na trzeciej pozycji. Natomiast Wiktor Trofimow wypada słabiej na tle kolegi, bo ma średnią biegową na poziomie 0.909 punktu. 10-krotnie meldował się na ostatniej lokacie w wyścigach.
- W zeszłym roku aż ręce składały się do oklasków, patrząc na jazdę Wiktorów. Teraz jest nieco gorzej. Spodziewałem się, że ten sezon może być trudniejszy, szczególnie w wykonaniu młodszego Wiktora (Lamparta - dop. red.). Oczekiwania rosną i mogą one stanąć na drodze zawodnika, mogą być zbyt wysokie do osiągania lepszych rezultatów. W zeszłym sezonie każdy z lubelaków brał garściami to, co leżało na torze i się cieszył z tego. Wtedy nikt nie zakładał, że zespół będzie jechał tak dobrze, a teraz oczekiwania są większe. Sami zawodnicy je na siebie nakładają, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia - mówi drugi z ekspertów.
Daje sobie czas na powrót
Gdyby nie poważna kontuzja, to Grzegorz Zengota mógłby objeżdżać właśnie drugi sezon w barwach Motoru Lublin. Przypomnijmy, że żużlowiec złamał nogę w marcu 2019 roku na treningu motocrossowym w Hiszpanii. Uraz okazał się na tyle skomplikowany, że pojawiły się pytania, czy „Zengi” w ogóle wróci do sportu. - Jest już dobrze, jeżdżę rowerem i buduję formę do tego, żeby wyjechać na tor i powoli myśleć o tym, aby ustalić termin tego wyjazdu - mówi zawodnik. Jak przyznaje, nie nakłada na siebie żadnej presji i nie wyznacza dokładnej daty powrotu do żużla. - Wyjadę na tor wtedy, kiedy doktor da mi zielone światło. Mogę robić coraz więcej fizycznie, więc cieszę się z każdego takiego małego kroku naprzód. W tym roku bardziej skupię się na tym, żeby nadrobić zaległości w postaci tych niemal dwóch lat. Będę chciał pojeździć, a jeżeli uda się szybko to nadrobić, to kto wie. Nie wiem, czego sam mam się spodziewać po tym wyjeździe na tor.