Wydaje mi się, że ani w języku ukraińskim, ani w rosyjskim, w żadnym języku, nie mogłabym opisać tych uczuć. Jest panika, strach, złość, agresja... Najgorsze jest to, że rozumiemy już, że to nie przez nas, to nie my jesteśmy winni – to jakieś zupełnie inne, też niepodległe państwo. To jest nasz sąsiad, który po prostu niszczy nasze miejsca – rozmowa z Darią Korsak, studentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UMCS w Lublinie, która w środę dotarła z Odessy w Ukrainie do Polski.
• Była pani w Odessie od 24 lutego, od początku wybuchu wojny?
– Tak, byłam jeszcze od grudnia do ostatniej soboty. Przez cały ten czas byłam w Odessie.
• Jak to miasto się zmieniło przez ten czas?
– Bardzo się zmieniło i – co jest bardzo ważne – ludzie też się zmienili. Od początku wojny to było straszne miasto, jak w jakichś filmach wojennych. Nie mogłam uwierzyć w to, że moje miasto teraz tak wygląda. Po mieście chodzą tylko żołnierze, cywile nie chodzili. Później, kiedy połowa Ukrainy zaczęła przyjeżdżać do Odessy, jako uchodźcy, to Odessa zmieniła się, ale w inny sposób – starała się zrobić wszystko, żeby tym uchodźcom było dobrze, było dużo ukraińskich flag. Żeby wszyscy z zachodniej Ukrainy, wschodniej i centralnej czuli się dobrze.
Co jest bardzo ważne, staliśmy się taką jedną rodziną, cała Ukraina.
• Jak wyglądało wasze codzienne życie? Dużo słyszało się o problemach z żywnością, lekami czy paliwem do samochodów...
– Od początku wojny brakowało takich produktów jak, na przykład, chleb czy mleko. W niektórych sklepach w ogóle nie było wody. Później było już z tym lepiej. Kiedy ja byłam tam ostatni raz w sklepie w Odessie, to było wszystko dobrze – wszystkie produkty, jakie chcesz, to możesz kupić. Byłam też w zachodniej Ukrainie i tam też jest mniej więcej wszystko dobrze.
Na wschodniej Ukrainie, w obwodzie mikołajowskim, który jest obok Odessy, jest już teraz katastrofa humanitarna, bo nie ma wody, brakuje innych produktów. Chersoń, który jest obok, to tam jest jeszcze większa katastrofa, od pierwszych dni. Przez pierwsze dwa tygodnie wojny miałam kontakt z jednym panem, który mieszka w Chersoniu i mówił mi, że to jest katastrofa, bo ludzie i zwierzęta nie mają co jeść. A to były dopiero pierwsze dwa tygodnie wojny, a teraz idzie już trzeci miesiąc. Znajoma mojej mamy jest też w Chersoniu: tam nie ma prądu, nie mogą ani dzwonić, ani internetu nie ma, nie mogą też wjechać do miasta, do obwodu, ani z niego wyjechać. Moja mama na razie nie ma kontaktu z tą panią.
Co do Odessy, to jest taka nieprzyjemna sytuacja z jedną częścią obwodu odeskiego, na południu, obok morza. Między południem obwodu a inną częścią jest most Biełgorod-Dniestrovski. Był już bombardowany cztery razy. Rosjanie chcą odciąć południe obwodu odeskiego. Wydaje mi się, że tam może być problem, ale nie wiem, czy już jest problem humanitarny, katastrofa. Wydaje mi się, że ta część też nie miała prądu, ale krótko. Mam nadzieję, że już jest u nich dobrze.
• Mówi pani o bombardowaniach – na Twitterze pisała pani o zniszczeniu galerii handlowej, która była niedaleko pani domu w Odessie. Te ataki w ostatnich dniach się nasiliły?
– Tak. Nawet burmistrz Odessy Hennadij Truchanow powiedział takie rzeczy, które wydają mi się być prawdą, też tak uważam. Powiedział, że Rosjanie mieli plan i od początku chcieli okupować albo chociaż wziąć jakąś część obwodu odeskiego. Nie udało im się to i teraz chcą to zrobić. Obwód odeski jest dla nich problemem: chcą odciąć Ukrainę od Morza Czarnego, ale nie mogą wejść do Odessy od lądu, mogą tylko bombardować albo z samolotów z Morza Kaspijskiego, albo z Morza Czarnego, bo tam jest dużo statków z rakietami. Wszystko, co mogą zrobić, to desant. W te dni, kiedy było bombardowanie centrum handlowego, chcieli zrobić desant, ale im się nie udało i tylko rakiety im zostały.
• Alarmy przeciwlotnicze stały się dla was codziennością?
– Tak. Na zachodniej Ukrainie jest z tym trochę lepiej. Nawet ludzie tam są spokojniejsi od nas. Kiedy razem z rodziną byłam na zachodzie Ukrainy, to każdy głośny dźwięk i my wszyscy patrzymy na siebie: „co się stało”. A oni odpowiadali, że to tylko jakaś tam rzecz i wszystko jest w porządku. W Odessie mieszkam w takim miejscu, gdzie było bardzo słychać takie wybuchy. Zawsze miałam otwarte okno i wszystko było bardzo słychać. To jest straszne. Jesteśmy w Polsce od wczoraj (od środy – dop. red.) i nawet ta noc była spokojna, ale kiedy słyszeliśmy coś, to się od razu budziliśmy i patrzyliśmy w okno, co się dzieje. Zapomnieliśmy, że jesteśmy w Polsce i tu jest spokojnie. Potrzebujemy trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do tego, że nie ma tutaj alarmów przeciwlotniczych.
• Pani brat chodzi jeszcze do szkoły. Jak wyglądała nauka w ostatnim czasie?
– Wszystko przez internet. Jeśli dobrze pamiętam, to oni zrobili tak, że nie ma zajęć, bo ktoś może nie mieć internetu albo być za granicą. Mają testy – najpierw słuchają, kiedy mogą, potem czytają książki, jakiś temat, który trzeba przeczytać i potem są testy.
• Dlaczego teraz zdecydowaliście się wyjechać z Odessy? Zrobiło się tam zbyt niebezpiecznie?
– Domyśliłam się, że będzie bardzo niebezpiecznie w Odessie. Czułam, że teraz plan – może nie numer „jeden”, ale numer „dwa” albo „trzy” – to będzie Odessa. Jeśli od początku wojny w Odessie było mniej więcej spokojnie, czyli u nas byli uchodźcy, to teraz my, mieszkańcy Odessy, jesteśmy uchodźcami. Czułam, że coś będzie i trzeba wyjeżdżać, bo bałam się, że później nie będziemy mogli wyjechać. Mój brat i moja mama nie znają języka polskiego, tylko ja go znam, więc nie mogliby sami tutaj przyjechać. Zdecydowałam się wyjechać razem z nimi, a tata jest w domu.
• Ciężko było dostać się do Polski?
– Jeszcze w Ukrainie nie, bo nie ma samochodów na drodze; nie ma po prostu benzyny. Wydaje mi się, że to było bardzo stresujące dla mojej mamy, bo pierwszy raz jedzie samochodem po kraju Europy. Wydaje mi się, że trochę inaczej niż w Ukrainie są znaki drogowe. To był tylko stres, bo nie jest do tego przyzwyczajona, ale bardzo dobrze wszystko zrobiła. Wydaje mi się, że minie trochę czasu i będziemy przyzwyczajeni do życia tutaj. Ale mam też nadzieję, że za jakiś czas, może miesiąc, będziemy mogli pojechać do Odessy, do domu, bo jakby nie było przepięknie tutaj w Polsce – a tutaj jest wszystko dobrze: pogoda, nie ma żadnych rakiet i bomb, ludzie są bardzo otwarci – to jednak serce nam mówi, że trzeba jechać do domu. Tam jest nasz tata, zwierzęta, więc chcemy przyjechać jeszcze do Polski, bo mój brat jest pierwszy raz za granicą, a moja mama jest pierwszy raz w Polsce, ale nie jako uchodźcy, a turyści.
• Trudno było wam podjąć decyzję o wyjeździe z Ukrainy, nawet pomimo tego niebezpieczeństwa?
– Bardzo trudno. Zdecydowaliśmy o tym w nocy wszyscy razem, brat spał, a ja, mama i tata rozmawialiśmy, co robić dalej. Już o szóstej rano pojechałam z tatą na stację benzynową, żeby znaleźć miejsce, gdzie można zatankować samochód. Nie było wtedy kolejek, dlatego pojechaliśmy tak rano. Już o siódmej byliśmy w drodze do zachodniej Ukrainy, mamy tam znajomych, więc zdecydowaliśmy, że pojedziemy najpierw do nich i potem będziemy jechać do Polski.
• Na granicy widzieliście ludzi, którzy wracali już do Ukrainy?
– Tak, na granicy było dużo osób – tyle samo w stronę Polski, co w stronę Ukrainy. Wydaje mi się, że Ukraińcy wracają już do Ukrainy, ale może do centralnej części. Wiem, że dużo osób wraca do Kijowa. Jeśli od początku wojny w Odessie można było mniej więcej mieszkać, to jest tak, że ludzie wracają do Ukrainy, a my musimy wyjeżdżać, bo Odessa teraz jest problemem dla Rosji, a więc będzie dużo bomb i rakiet.
• Wierzy pani w to, że szybko uda się wrócić?
– Mam nadzieję, ale nie wiem tego. Kiedy tylko zaczęła się wojna, to myślałam, że będzie trwać miesiąc, może dwa, a już jest maj. Nie mogę uwierzyć w to, że w lutym zaczęła się wojna, a jest już maj – jakby nie było tego czasu. Mam nadzieję, że skończy się to jak najszybciej. Nie wiem, co będzie dalej. Za 15 minut może być coś takiego, że historia będzie iść w drugą stronę. Nie mogę nawet o tym myśleć obiektywnie.
• Co się czuje, kiedy widzi się obrócone w gruzy miejsca, które pamięta się z dzieciństwa, sprzed kilku nawet dni?
– Wydaje mi się, że żadna osoba na świecie nie może wytłumaczyć tych uczuć. Można to zrozumieć tylko wtedy, jeśli to jest w twoim życiu, z twoim znajomym miejscem. Ja nie wiem, jak to opisać. Wydaje mi się, że ani w języku ukraińskim, ani w rosyjskim, w żadnym języku, nie mogłabym opisać tych uczuć. Jest panika, strach, złość, agresja... Najgorsze jest to, że rozumiemy już, że to nie przez nas, to nie my jesteśmy winni – to jakieś zupełnie inne, też niepodległe państwo. To jest nasz sąsiad, który po prostu niszczy nasze miejsca. Nie mogę nic dodać, bo mam dużo uczuć, ale nie wiem, jak je opisać.
• Teraz jesteście w Lublinie, kierujecie się do Warszawy. Co tam będziecie robić?
– Dzisiaj będziemy jechać do Warszawy, tam jest wolontariat. Chcę tam pomagać, nie wiem jeszcze dokładnie, co będę robić, ale to jest także pomoc Ukrainie. Jeśli dobrze rozumiem, to mają trochę problemów z tłumaczeniem z ukraińskiego na polski, żeby była dobra logistyka. Będę teraz pracować jako wolontariusz, w Ukrainie też to robiłam. Zrobię wszystko, żeby dla mojego brata to była, że tak powiem, wycieczka – nie będę mówić, że uciekamy przed wojną. Moj brat ma 13 lat i dopiero pierwszy raz jest za granicą. Chcę, żeby zobaczył inny świat, bez rakiet, bez bomb. Moja mama też i nasz pies. Zrobimy swoje sprawy i będziemy planować powrót do domu.