W ciągu kilku dni w Żyrzynie targnęła się na swoje życie dwójka młodych ludzi. Tragedia wstrząsnęła szkołą, do której chodzili.
Poniedziałek. 8 września
- Jakiś początek tego wszystkiego musiał być, ale ile ludzi - tyle zdań. Po kościele też nic nie mówili, ksiądz coś mówił, ale on, ten chłopak był z innej parafii, z innej gminy. Tę dziewczynkę Anię to znaliśmy, chodziła do nas do podstawówki. Jak się uczyła? Różnie. My się tym nie interesowałyśmy - mówią woźne ze szkoły podstawowej.
Nie rozmawiały o tym nawet przy porannej kawce. W gminie wiedzą to, co niesie gminna poczta pantoflowa. A niesie wszystko, jak rzeka po powodzi. Podobno nieszczęśliwa miłość, że miał być jeszcze ktoś inny, że to, że tamto. Owszem, było głośno jak przy każdej większej tragedii, ale teraz? Teraz już nie bardzo, bo ludzie mają swoje sprawy.
Wicedyrektorem Zespołu Szkół Markiem Boguszem tragedia nastolatków wstrząsnęła, dosłownie rozbiła go w drzazgi. To przecież byli jego uczniowie. Tego w tej szkole jeszcze nie było, tego nie było w całym Żyrzynie.
- Długo się zbierałem. Może ludzie nie interesują się tym, bo chcą zapomnieć - próbuje tłumaczyć ludzką obojętność. - My też chcielibyśmy. Proszę mi wierzyć. Chcielibyśmy wrócić do normalności. To jest mała szkoła, wszystkie dzieci zna się z imienia i nazwiska. Rozmawia się z nimi na korytarzach. Mieliśmy już mityngi z psychologiem. Nie jest łatwo - przyznaje. Bije od niego ciepło. Dzieciaki muszą go lubić. Mam wrażenie, że bezsensowne zakończenie życia przez Michała i Anię potraktował jak własną porażkę.
Wtorek. 9 września
Pierwszy był Michał. W szkole nie było z nim żadnych problemów. Pewnie, trochę czasami napsocił, ale nic poważnego. Uczył się dobrze, chciał zostać informatykiem. Komputery, programowanie - to było jego pasją, przepustką do lepszego, wielkiego świata.
Jego pasją. Czuł, że to jego droga, własny sposób na dorosłe życie. Musiał to kochać, bo nawet swój skrywany ból wyjawił jak na informatyka przystało - wysłał maila, w którym wszystko opisał. Elektroniczny list do zaufanej osoby był jak niemy krzyk o pomoc. Ktoś mądry powiedział, że nawet na dnie najgłębszej desperacji znajdzie się nadzieja. Wysyłając tego maila on ją miał, musiał ją mieć. Siedem dni później odszedł.
Wiadomość o Ani była jak cios młotem. Michał skupił na sobie uwagę wszystkich. Nagle wiadomość o kolejnej bezsensownej śmierci. Całkowicie dobijająca. Ania o niczym nie mówiła, nie wysyłała listów, nikt niczego się nie domyślił, nikt nie podejrzewał. Nawet nie miał na to żadnych szans.
- Dwa dni wcześniej rozmawiałem z nią. Opłaciła swoje ubezpieczenie. Napisała zwolnienie z wychowania fizycznego - dyrektor Bogusz zawiesza głos, kręci głową.
Powody tragedii wyjaśnia policja. Zdaniem funkcjonariuszy obu przypadków nie należy łączyć. Podobnego zdania są również nauczyciele.
Środa. 10 września
Próbowaliśmy dociekać dlaczego. Dlaczego musiało do tego dojść - mówi dyrektor Bogusz - O ile w przypadku Michała były jakieś sygnały, bo przecież napisał list, o tyle Ania, kto by przypuszczał. Dzwoniłem do psychologa z gimnazjum, do którego uczęszczał Michał.
Dowiedziałem się, że miał jakieś problemy z nauczycielami, ale prawie każdy uczeń takie ma, zwłaszcza w tym wieku. Czy to może być przyczyna? Był małomówny, spokojny. Na przerwach na korytarzu jakby wyciszony, ale na lekcjach aktywny - nauczyciel zamyśla się, rozmawiał z rodzicami ucznia. Oni również nie zauważyli niczego, co ich zaniepokoiło. Niczego, w ciągu 17 lat życia.
Czwartek. 11 września
Nie wyglądał na kogoś, kto to zrobi. To była pierwsza klasa, dopiero przyszedł do szkoły. Nowi uczniowie z natury trzymają się razem. W grupie jest raźniej, a tu wiele rzeczy było dla nich nowych. Michał nie odstawał od reszty. Nie był typem samotnika. Nie wyglądało na to, że ma problemy w kontaktach z rówieśnikami.
Trzymał się z kolegami o podobnych zainteresowaniach - mówią w szkole. Michał napisał w liście, że nie wini nikogo za swoją śmierć. Żegnał się ciepło z nauczycielami, z Zespołu i z Gimnazjum. Dziękował im za wszystko. Chciał żeby go dobrze wspominać.
Piątek. 12 września
To jest typowa rodzina, jakich tu wiele. Żadna tam zła. Chłopak pomagał w gospodarstwie. Roboty było co niemiara, bo gospodarstwo spore, 20 hektarów, do tego trzoda - mówią w rodzinnej okolicy chłopaka. W szkole również nie było sygnału że w domu mogło być coś nie w porządku. Jak było z komunikacją z rodzicami?
- W tym wieku może być o nią trudno. Mam dzieci w jego wieku. Wiem, że oni też domagają się okazywania uczuć, ale nie okazują tego tak, jak młodsze dzieci. Trzeba ich obserwować, bo być może nie kręcą się bezinteresownie po kuchni w trakcie przygotowywania obiadu, tylko czekają na gest, jakiś ciepły, czytelny znak miłości.
Coś złego dzieje się w kontaktach międzyludzkich. Dzieci zamykają się teraz, mają tyle innych rzeczy. Zwykłe kontakty ulegają zaburzeniu. Proszę popatrzeć - siedzą sobie pod ścianami, słuchawki na uszach, muzyka gra, a bariera się wznosi. Alienują się nawet między sobą - uważa Bogusz.
Poniedziałek. 15 września
Szlag mnie trafiał, ale nie mogliśmy nic więcej zrobić. Z drugiej strony szkoła wszystkiego nie załatwi. Rodzina też musi być czujna, w końcu te siedemnaście lat gdzieś był. Gdyby funkcjonowały jakieś procedury, może wtedy udałoby się zrobić więcej.
Mówiąc więcej, mam na myśli, poza rodziną. Wie pan co się czuje w sytuacji, w której nasza pani psycholog stwierdza, że pomoc lekarska, w tym farmakologiczna, jest absolutnie konieczna i natychmiastowa, a my jako pedagodzy nie możemy nic zrobić, bo chłopak musi sam chcieć? To boli. Gdybyśmy mogli ratować go bez jego woli, zrobilibyśmy to - mówi dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych Wojciech Gołdyn. Cholerne procedury.
Wtorek. 16 września
Kursywą czynności podjęte i spisane przez dyrekcję szkoły oraz notatki służbowe.