Marcin Wroński żegna się z komisarzem Zygą Maciejewskim i jest to pożegnanie z przytupem. Swój udział mają w nim koledzy pisarza po fachu: Ryszard Ćwirlej, Andrzej Pilipiuk i Robert Ostaszewski. Każdy z nich włożył w tę książkę to, co ma najlepszego, a wspólnie z Wrońskim ulepili z tej gliny kawał porządnej historii.
„Gliny z innej gliny” – jak na dobre zakończenie przystało – zaskakują i zdecydowanie wyróżniają się spośród dotychczasowych tomów o Zydze Maciejewskim. Po raz pierwszy (i ostatni) dostajemy opowiadania, w dodatku część z nich napisali inni niż Marcin Wroński pisarze. Oba zabiegi uważałam za ryzykowne, wszak czytelnicy kochają to co znają, przyzwyczajenie to druga natura człowieka… Ale w tym przypadku brawura się opłaciła. Jest barwnie, różnorodnie, ciekawie, ale też spójnie i konsekwentnie. Jest inaczej, ale to „dobra zmiana”! Co istotne – jeśli ktoś przygodę z Maciejewskim zacznie właśnie od tego tomu, ma dużą szansę, by sięgnąć po poprzednie i na dłużej zaprzyjaźnić się z komisarzem. I to uważam za największy sukces tego zakończenia przygody z Maciejewskim, które zachęcą, żeby… zacząć ją od początku.
Historie, które dostajemy w opowiadaniach dzieją się od połowy lat 20. roku do początku lat 80. minionego wieku. Mamy więc szansę poznać takie szczegóły z życia Maciejewskiego, czy jego ukochanej Róży, które wcześniej gdzieś autorowi umknęły (a czytelnicy byli ich bardzo ciekawi!). Prawdziwym smaczkiem jest postać syna komisarza, który – nie mogło być inaczej – poszedł w ślady ojca. Oczywiście jest też to, czego u Wrońskiego zabraknąć nie może: kryminalna zagadka i kawał historii, tym razem rozstrzelonej na dziesiątki lat. Jest humor, są cięte aluzje, absolutnie unikatowy język bohaterów i Lublin, który budzi nostalgię. Wnikliwi czytelnicy dopatrzą się dowcipnych analogii do dzisiejszych czasów (redaktor Szlachetka jak żywa!), a dla wszystkich na zakończenie prawdziwa gratka: Marcin Wroński opowiada jak powołał do życia komisarza Maciejewskiego i jak to wywróciło jego życie.