To cały przygraniczny przemysł. Ten mały, czyli zwykły warsztat samochodowy w którym mechanik wspawa w aucie skrytkę na kilkaset paczek bezakcyzowych papierosów i ten duży: samoloty, motolotnie i drony za 10-12 tysięcy euro. A na koniec ludzie, którzy w swą podróż do lepszego życia kończą w przygranicznych aresztach
Ręce pełne roboty w 2020 roku miała Straż Graniczna zwalczając próby pokonania granicy przez nielegalnych imigrantów. W przygranicznej statystyce, obok drobnego przemytu, to nadal pierwszy i podstawowy punkt programu. I to zarówno na samych przejściach granicznych, gdzie strażnicy graniczni napotykają często na fałszywe paszporty, wizy i karty pobytu.
Wpław i na pontonach
Tu sprawdza się wiedza i szkolenie i rutyna: dokumenty są przecież podrabiane przez profesjonalistów, którzy za wszelką cenę chcą oszukać służby. Próby nielegalnego przekroczenia granicy są podejmowane indywidualnie i na własną rękę jak i przez zorganizowane grupy.
Te ostatnie zajmują się przerzutem obywateli odległych krajów takich jak Wietnam, Bhutan, Irak czy Albania i Turcji. Wszyscy zmierzają w stronę Bugu – w grudniu grupa „nielegalnych” usiłowała przepłynąć graniczną rzekę na dziecinnych kolorowych pontonach.
W październiku funkcjonariusze z placówki SG w Horodle odnaleźli uczepionego do wystającego z rzeki konaru obywatela Syrii. 27-latek był zziębnięty i wystraszony po tym, jak pokonał Bug wpław.
Tymczasem latem, nieco dalej, bo w okolicach Zbereża w powiecie włodawskim strażnicy wypatrzyli wieczorem wędrowca w kurtce i czapce z plecakiem idącego leśną drogą. 32-latek przypominał turystę: miał termos, śpiwór i karimatę, ale „zdradził” go brak dokumentów, specyficzny akcent oraz mokre ubranie w plecaku.
Mężczyzna przepytany przez patrol strażników granicznych przyznał, że jest obywatelem Indii. Dalej zaszedł Marokańczyk który zdążył się już przebrać w garnitur, a nawet miał na twarzy przepisową maseczkę. I pewnie wtopił by się w tłum przechodniów nadgranicznego miasteczka, gdyby nie czujność Straży Granicznej. Nielegalny imigrant nie posiadał przy tym żadnych dokumentów.
Miliony złotych
Przemyt papierosów z Ukrainy do Polski i przez wschodnią granicę Unii Europejskiej do krajów zachodniej Europy był i pozostaje do po dziś dzień najbardziej dochodowym interesem dla drobnych przemytników i zorganizowanych grup przestępczych.
To, co w przygranicznych miastach kupimy na bazarze za 12-15 zł, w Niemczech kosztuje 5 euro, w Anglii nawet 7 euro. Tymczasem koszt jednej paczki na Ukrainie kupionej w hurcie to niecałe 3 zł. „Przebitka” jest potężna, co przy fakcie, że zarabia na tym biznesie każdy niezłe pieniądze: od przemytnika, przez kuriera po sprzedawcę.
Największa i najlepiej zorganizowana grupa, która działała na terenie powiatu chełmskiego, włodawskiego i hrubieszowskiego została rozbita w latach 2015-2017. Zajmowała się przemytem papierosów i ich dalszą sprzedażą na terenie całej Polski. Papierosy przerzucane były z Ukrainy do Polski przez Bug pontonami. Zyski śledczy liczyli w milionach złotych.
Noktowizory i krótkofalówki
Przemyt pontonami przez rzekę to nadal najpopularniejszy sposób działania przemytników. Załadunek „jaszczy” czyli 50-100 kartonów papierosów odbywa się na ukraińskim brzegu rzeki granicznej. Są bezpiecznie oklejone folią i zabezpieczone przed wilgocią. Następnie są ładowane na ponton, który z kolei często jest nawet zabezpieczony stalową liną przerzuconą przez rzekę. Następnie, już po polskiej stronie, „jaszcze” trafiają do odbiorców.
Przemytnicy doskonale wiedzą, że brzeg, dojazdy i zakola rzeki są strzeżone przez Straż Graniczną. Dlatego świetnie się do nocnych akcji przygotowują – mają nie tylko noktowizory i krótkofalówki. Wykorzystują terenowe wozy o dużej mocy i pojemności z podniesionym zawieszeniem, tak, aby jak najszybciej oddalić się od granicy.
Papierosowy zrzut
Pandemia koronawirusa całkowicie zmieniła graniczną rzeczywistość. Zamykanie kolejnych przejść zmniejszyło ruch tak osobowy, jak przede wszystkim towarowy. Przemytnikom nie pozostało nic innego, jak poszukiwanie nowych kanałów przerzutu nielegalnych towarów. Utrudniony ruch lądowy spowodował, że przemytnicy zainwestowali w sprzęt latający. Pomysł nie był nowy, w 2015 roku namierzono samolot AN 2, który nisko lecąc zrzucał papierosy po polskiej stronie granicy. Po jego katastrofie na Wołyniu przemyt nie ustał. Przemytnicy zaczęli wykorzystywać motolotnie.
Sprzęt z tradycyjnym silnikiem może zabrać także pasażera. Wystarczy zastąpić człowieka kontrabandą. Tak było między innymi w marcu 2020, gdy wypatrzono motolotnię, która niby to przypadkiem nadleciała ze wschodu i zbombardowała łąkę pod Dorohuskiem bezakcyzowymi papierosami.
Pewnej kwietniowej nocy funkcjonariusze Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej z placówki w Dorohusku wypatrzyli motolotnię, która wleciała do Polski z Ukrainy. Śledzenie noktowizorami uchwyciło nawet takie szczegóły, jak pudła, które obiekt transportował. Motolotnię śledzono aż do miejsca, gdzie pilot zaczął zrzucać ładunek.
Wtedy do akcji weszły patrole Straży Granicznej, które urządziły obławę na samochód uciekający z miejsca, gdzie spadły z nieba papierosy.
Pod koniec grudnia przemytnicza motolotnia spadła w okolicach Włodawy. Przewoziła pudła, a w pudłach było 8 tys. paczek papierosów o wartości ponad 112 tys. zł. Ranny pilot, 44-letni obywatel Ukrainy, trafił do szpitala.
Pora na drony
Drony są ostatnim hitem przemytniczej mody. Nie mówimy tu o zabawkach za 1000 zł robiących zdjęcia, tylko o maszynach za 10-12 tysięcy euro, które przelatują przez granicę z ładunkiem papierosów. Bezpieczne dla operatora, który spokojnie steruje dostawą spoza granicznej linii. Są chce i skuteczne. Straż Graniczna może tylko czekać, gdzie nastąpi zrzut paczek z papierosami i innym towarem. Dronów wypatrują patrole od miesięcy i starają się zatrzymywać odbiorców kontrabandy. Czasem się uda, czasem to przemytnicy tryumfują. Walka z przemytem trwa.