Wreszcie zwycięstwo – mogą powiedzieć w Radzyniu Podlaskim. Orlęta w czterech ostatnich meczach zanotowały: trzy remisy i porażkę. Kiepska seria dobiegła jednak końca. W sobotę drużyna Mikołaja Raczyńskiego pokonała Koronę Rzeszów 4:2. Co ciekawe, to rywale jako pierwsi wpisali się na listę strzelców.
W ostatnich tygodniach biało-zieloni praktycznie po każdym meczu mogli odczuwać spory niedosyt. Tak było chociażby w Tarnowie, gdzie drużyna z Radzynia prowadziła trzy razy, a musiała się zadowolić remisem. Kilka dni temu nie udało się też pokonać u siebie ostatniej w tabeli Wólczanki Wólka Pełkińska (1:1).
W sobotę znowu zanosiło się na kłopoty. Gospodarze rozpoczęli zawody z wysokiego c, a tymczasem pierwszy wypad rywali od razu zakończył się golem. W 13 minucie Eryk Galara uderzył z rzutu wolnego, z bocznej strefy boiska, sporo pomógł wiatr i zaskoczony Robert Nowacki musiał sięgnąć do siatki. A kibice pewnie pomyśleli, że znowu nic z tego nie będzie.
Orlęta nie zamierzały jednak oddać rywalom kolejnych punktów. Już w 27 minucie Przemysław Koszel idealnie dograł do Przemysława Zdybowicza, a ten dostawił tylko stopę do piłki i zrobiło się 1:1. Jeszcze przed przerwą Orlęta zasłużenie wyszły na prowadzenie. Po odbiorze w środku pola Mateusz Ozimek dośrodkował do Sebastiana Kaczyńskiego, a ten zaliczył swoje trafienie numer pięć w nowych barwach.
Od razu po przerwie ten sam gracz podwyższył na 3:1, a gol wyglądał bardzo podobnie do tego pierwszego Korony. Były gracz Sokoła Sieniawa również przymierzył do siatki z rzutu wolnego, z bardzo podobnego miejsca co Galara. To uderzenie było jednak ciut bardziej precyzyjne.
W tym momencie wydawało się, że jest po zawodach, ale błyskawicznie odpowiedziała Korona. Nie minął kwadrans drugiej odsłony, a Paweł Piątek zaliczył kontaktowe trafienie. Goście przez chwilę mogli mieć nadzieje, że jeszcze powalczą przynajmniej o remis. Tylko jednak chwilę, bo w 61 minucie akcja duetu: Ozimek-Zdybowicz zakończyła się golem numer cztery, który ostatecznie zamknął zawody. Do końcowego gwizdka nic się już nie zmieniło, chociaż powinno, bo miejscowi mieli sporo dogodnych sytuacji.
Pudłował przede wszystkim Ernest Skrzyński, który wszedł na boisko w 70 minucie, a gdyby lepiej ustawił celownik, to i tak kończyłby spotkanie z hat-trickiem na koncie. Za tydzień piłkarze trenera Raczyńskiego zmierzą się w Świdniku z Avią. A skoro żółto-niebiescy akurat złapali formę, to derby zapowiadają się bardzo ciekawie.
– Naprawdę zagraliśmy, tak jak powinniśmy od początku rundy. Szkoda, że odpaliliśmy tak późno. Do momentu straty bramki mieliśmy ogromną przewagę. Chociaż zaczęliśmy od 0:1, to cały czas atakowaliśmy. Szczerze mówiąc ten mecz powinien się zakończyć wynikiem 7:2 lub nawet 8:2. Marnowaliśmy jednak sytuacje sam na sam, czy nie potrafiliśmy wpakować piłki do pustej bramki. Wiadomo, że rywal się otworzył, ale wiedzieliśmy też, że goście nie dysponują zwrotnymi stoperami. Było sporo pozytywów, a zabrakło tak naprawdę jedynie skuteczności – ocenia Mikołaj Raczyński.
Orlęta Spomlek Radzyń Podlaski – Korona Rzeszów 4:2 (2:1)
Bramki: Zdybowicz (27, 61), Kaczyński (45, 51) – Galara (13), Piątek (57).
Orlęta: Nowacki – D. Rycaj (64 Myszka), Chyła, Kamiński, Chaliadka, Korolczuk, Ćwik (81 Mnatsakanyan), Ozimek (81 K. Rycaj), Kaczyński, Koszel, Zdybowicz (70 Skrzyński).
Korona: Pawlus – Rygiel, Kocój, Persak (70 Wiktor), Kardyś, Kałaska (70 Kowal), Galara, Maślany, Kalisz (25 Nieckarz), Karwacki, Piątek.
Żółte kartki: Kałaska, Maślany (Korona).
Sędziował: Kamil Chmielewski (Nowy Dwór Mazowiecki).