Przeczytałam ogłoszenie o naborze na stanowisko nauczyciela języka angielskiego w szkole podstawowej w R. (nazwa znana redakcji). Umówiłam się więc na spotkanie z panią dyrektor - pisze do nas nasza Internautka.
"Praca jest na 13 godzin, ale ja sobie nie życzę, żeby nauczyciel po pięciu godzinach pracy mówił do widzenia (zrozumiałam, że pani dyrektor wymyśli jakieś inne zajęcie) poza tym jest gazetka i 2 godziny w tygodniu charytatywnych zajęć, oprócz tego, oczywiście, gazetka szkolna i wiele innych zebrań, rad, nauczanie indywidualne itd. Dodatkowo przedszkole 2 x w tygodniu po 30 min., to razem 14 godzin, bo przecież nie będzie pani się spierać o 15 min, zresztą spróbowałaby pani (godzina lekcyjna trwa 45 min, a w przedszkolu miałaby trwać godzinę za te same pieniądze). Mamy dziecko które jest upośledzone umysłowo i nie ma, że ono nie chce mówić czy coś innego – TY MASZ TAK ZROBIĆ, ŻEBY MÓWIŁO. Nie mamy żadnych pomocy, trzeba wszystko sobie przynieść z domu, dlatego szukam osoby kreatywnej. Pewnie chciałaby Pani robić staż u nas? Nawet nie ma mowy (wiąże się to z podniesieniem płacy, ale jak można zabronić komuś podnieść kwalifikacje?). Nie ma tu żadnego opiekuna stażysty, a nawet gdyby mógł być jakiś z innej szkoły, to ja mówię kategorycznie: nie!...”
- Potem padły jakieś pytania, następnie pani dyrektor kontynuowała, że nauczyciel musi być pokorny i ZNAĆ SWOJE MIEJSCE. Tego ona żąda. W końcu obowiązku pracy w szkole w R. nie ma - opowiada kobieta.
- Po tych słowach zadzwonił telefon. Pani dyrektor dokładnie 30 minut rozmawiała z jakąś panią prezes.
Na koniec jeszcze kwestia wynagrodzenia. Proponuje 800 zł. "Więcej nie dam na pewno. Czy są jeszcze jakieś pytania?”
Powiedziałam że nie i wyszłam. Czułam się jak człowiek bez wartości, który jest taki malutki przy zacnej Pani dyrektor, która nawet ręki nie zechciała mi podać.
Najgorsze jest to że jest to wyzysk, i ktoś na to miejsce na pewno się znajdzie... - kończy nasza Internautka