Wielu pracodawców praktyki studenckie uważa za kulę u nogi. Twierdzą, że to dodatkowe obciążenie dla personelu, który już jest wyszkolony,
Jednak nie wszyscy w ten sposób traktują młody narybek.
- Od paru lat nie ma przymusu przyjmowania praktykantów - przypomina Dariusz Grzybowski, współwłaściciel Firmy Eko-Sanit s.c. J. Bartnik, D. Grzybowski w Lublinie. - Można sobie zadawać pytanie:
czego się spodziewać po ludziach, którzy nic nie umieją,
Potwierdza to Michał Topyła, który po trzecim roku studiów na kierunku inżynieria środowiska Politechniki Lubelskiej poszedł do Eko-Sanitu.
- Na studiach zdobywamy wiedzę teoretyczną - wyjaśnia. - Gdzieś musimy nabyć praktyki i się sprawdzić. Jeśli ktoś jest ciekawy, jeśli ma ochotę pracować, to na pewno
wiele się nauczy i dużo na tym skorzysta.
Michał Topyła podjął praktykę w lipcu. Zarówno on, jak i pracodawca zgodzili się, że przepracuje jeszcze do końca września. Dariusz Grzybowski stwierdził, że młody człowiek jest pojętny i chętny do pracy, on zaś uznał, że nauczy się więcej i zarobi trochę pieniędzy.
I wszyscy są zadowoleni…
Niektórzy u mnie później pracowali dłużej, jedna z dziewcząt została i zatrudniona jest już w firmie 9 lat. Takie praktyki to właśnie okazja dla pracodawcy, który będzie szukał nowych ludzi. Może im się przyjrzeć, ocenić, zaproponować im zatrudnienie, jeśli nie od razu, to po ukończeniu studiów.
Jak dodaje D. Grzybowski, za praktyki nikt firmie nie płaci. Każdego studenta lub ucznia trzeba pilotować, a więc poświęcić mu dodatkowy czas i uwagę.
- W gruncie rzeczy jest to jednak korzyść obopólna, bo oni więcej się nauczą o organizacji pracy, o jej charakterze, nauczą się, jak praktycznie wykorzystać swoją wiedzę, a ostatecznie coś w każdej firmie także zrobią.