Zwolnili mnie z pracy, żeby nie udało się ustalić, co naprawdę dzieje się w Domu Dziecka w Puławach - twierdzi Dorota Daniłoś-Sobczak.
W piśmie, które wysłała do rzecznika praw dziecka, kobieta skarży się władze powiatu, które według niej, zamiast próbować wyjaśnić sygnały o przypadkach przemocy w Domu Dziecka zastraszają ludzi. Wszystko na wypadek, gdyby ktoś chciał ujawnić prawdę.
- Dlatego na pokaz bez jakichkolwiek podstaw zostałam dyscyplinarnie zwolniona z pracy - pisze Daniłoś-Sobczak.
Zgodnie z uzasadnieniem rozwiązania umowy, pani pedagog straciła posadę,
bo próbowała skontaktować małoletnią wychowankę domu dziecka z dziennikarzem. - Zarzucono mi, że nie skontaktowałam się najpierw z samym dyrektorem placówki. Przecież to absurd - mówi Daniłoś-Sobczak.
W środowym artykule w Dziennika Wschodniego dziennikarze ustalili, że na zwolnienie pedagog pracującej w PCPR naciskał starosta puławski Sławomir Kamiński. W rozmowie z nami starosta stwierdził, że kobieta miała szantażować wychowankę domu dziecka.
- Oczywiście, problem przemocy w Domu Dziecka, jeśli rzeczywiście istnieje, jest potworny. Ale powinna przyjść z tym do mnie, a nie dzwonić do wychowanki i umawiać z dziennikarzem - mówił starosta Kamiński.
Dorota Daniłoś-Sobczak twierdzi, że do niczego wychowanki nie namawiała i nie straszyła jej. - Mam świadków mojej rozmowy telefonicznej z wychowanką. Oni pójdą ze mną do sądu i zaświadczą, jak było - oburza się kobieta.
Paweł Buczkowski