Ta kraina to Finlandia – zachwalał Marek Kuźma, wójt Baranowa. – Lasy, pagórki, tajemnicze jeziorka. Przedziwna cisza i spokój. Czasem niezwykły wiatr rozhuśta łany zbóż, ale to przecież najwyższy punkt w gminie
Janina Krawczak nie ma czasu. Niby już synowie poszli na swoje, ale kobieta w gospodarstwie zawsze ma co robić. Wczoraj skończyła bielić pokoje, dziś trzeba szybko robić porządki. A jeszcze goście się zapowiedzieli.
– Czarów nie ma – śmieje się. – Jak sama nie zrobię, to i nie wyczaruję. Do sklepu w Niwie dobre 3 kilometry. Zimą, jak zawieje, to ani na miotle, ani samochodem się nie przepcha – żartuje. – I z sąsiadkami spotkać się nie jest łatwo. Jedna ma pole tam, druga gdzie indziej, a dziś na wsi się zmieniło, nie wypada ot tak zachodzić na plotki. Trzeba się wcześniej umówić.
O sabat na Łysej Górze coraz trudniej, wieś wyludniona. – Jak kto operatywny, młody, to ucieka. Kto słabszy i stary zostaje – ucina Krawczakowa.
Dokoła pusto
W promieniu wielu hektarów gospodarstwo młodych Sikorów jest najlepiej widoczne. Ukwiecony dom stoi na wzniesieniu Łysej Góry.
– Żyje się jak wszędzie – wzrusza ramionami młoda kobieta. – Czasem śmieją się z sąsiednich wsi i pytają, kiedy zlot? Odpowiadam, że to tajemnica, bo za dużo ciekawskich by się zjechało.
Mariola Sikora przyszła tu za mężem. Niby wieś do wsi podobna, ale na tej Łysej Górze pusto. Pobudowali dom, mąż pracuje, ona wychowuje trzy córeczki. Mąż śmieje się, że to nie czarownice, a chłopaki na Łysej Górze są atrakcyjni.
– Mówią, że pod Żyrzynem spalił się las na górkach i zrobiła się taka łysa góra i stąd nazwa – wyjaśnia Mariola.
Ścienne malowidła
Na ścianie z białej cegły widać dziwne postaci, budowle i zwierzęta. Ogródek zadbany, trawa soczyście zielona i drzwi do domu otwarte na oścież, jak na wielu wsiach, gdzie ludzie są ufni i gościnni.
Na próg, bez strachu, a raczej z ciekawością wychodzi drobna, starsza kobieta i nawet nie dziwi się pytaniu, czy może ona jest czarownicą z Łysej Góry, gdyż na wielkim kamieniu obok wymalowany jest diabeł.
– Ech, to w Świętokrzyskiem ta Łysa Góra – Teodora Jankowska śmieje się jakby wstydliwie. – Tu nie ma czarownic. Nas tu wszystkiego ze cztery kobicinki dookoła. Te malunki na ścianie to ja zrobiłam – objaśnia, naciąga szybko chustę na głowę i drobnymi kroczkami ucieka do domu.
Razem łatwiej i weselej
W obejściu sołtysa Niedbalskiego pracuje cała rodzina. Kobiety siadły dookoła sterty kozłka lekarskiego, pogadują, śmieją się i odgryzają na żarty Grabowskiego, który przy robocie pomaga.
– Jakaś szczotka by się znalazła, mioteł nie ma kto robić – rzuca spod czapeczki
– Skąd ta Łysa Góra? – zastanawia się Krystyna Niedbalska.
– Starych kiedyś człowiek nie pytał, a teraz za późno, poumierały – mówi jej synowa Urszula.
– Cicho tu, spokój, jeszcze złodziejstwo nie dotarło – wtrąca Halina Szczęsna.
Sołtysowa nie kryje, że za młodu miała ochotę stąd uciec. Budowały się „Azoty”, mieszkanie dawali od razu, inne czasy były.
– Jednak nie żałuję – mówi. – Wychowałam dwoje dzieci, jakoś to życie się tutaj toczy, nie ma grandy, pijaków...
– A ja? – wtrąca przekornie Grabowski i wszystkie wybuchają śmiechem. – W czterdziestym piątym to czarownice latały – stwierdza z przekonaniem.
– Jak popijesz, to ci i dziś latają – odcinają się kobiety.
W powietrzu unosi się silny zapach kozłka.
– Nie wolno brać ziela do domu, bo mąż nie da spać w nocy i rano do roboty nie pójdzie – doradza Grabowski.
Co straszy
Czarownice też uciekły z tej Łysej Góry. Czarownice i wielu jej mieszkańców. Dziś, jak mówią u sołtysa, najbardziej trzeba szanować sąsiadów. Bo ich nie ma. Liczą, że na całej Łysej Górze jest może z 50 ludzi. I że jedyne, co tu może straszyć, to pustka.
Maria Kolesiewicz