Kocham go nad życie. Za to, że jest w kolorze królewskiej czerwieni. Za to, że ma silnik jak igła.
Siedzimy w samochodzie. Podsufitka jak nowa. Tapicerka jak z salonu. Deska rozdzielcza - marzenie. No i to oryginalne radio. Wyszperane na Allegro.
- Mój kochany Garbusik to rocznik 1968. Kupiłem go od prof. Góralskiego w Lublinie. Profesor wykładał na KUL-u, parkował na Obrońców Pokoju. Kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem, przecierałem oczy. Wtedy w Lublinie jeździły warszawy, skrzydlate octavie, wołgi. Ten garbus to był jakiś cud - mówi rozentuzjazmowany Jerzy Strzyż.
Po chwili pokazuje oryginalną fakturę zakupu na sumę 780 dolarów.
Profesor jeździł garbusem na wykłady do Warszawy, odbył też kilka podróży. W tym do Wiednia.
- No i dbał o Garbusika jak o dziecko - dodaje Strzyż.
Chrabąszcz
- Zachwyca mnie to, że pomysł samochodu dla każdego obywatela zrodził się w głowie genialnego dr. Ferdynanda Porsche. Jego pracami zainteresował się Jakob Werlin, właściciel salonu Mercedesa w Monachium i towarzysz partyjny Adolfa Hitlera, kanclerza Niemiec. Führer zdecydował, że auto powinno pomieścić co najmniej cztery osoby i bagaż. Miało zużywać siedem litrów paliwa na sto kilometrów i posiadać niezawodny silnik chłodzony powietrzem - opowiada Jerzy Strzyż, niezwykły właściciel niezwykłego samochodu.
Jurek i Jacek
- Jacek się zapalił. Mówię: Synku, to że go kupimy, to jedno. To że wciąż trzeba będzie w niego pakować pieniądze, to drugie - opowiada Strzyż.
We dwóch nagabywali profesora o Garbusika. Ten nie chciał słyszeć o sprzedaży. Ani o zamianie.
Mijały lata.
- Marzyliśmy we dwóch o Garbusiku. Profesor miękł, powtarzał, że kiedyś, i że jakbyśmy go kupili, to musimy o niego bardzo dbać. Opiekować się - wspomina Jerzy.
Decyzja zapadła w 1995 roku.
- Zadzwonił ktoś z rodziny profesora. Powiedział: Garbus jest dla was. Zacząłem tańczyć ze szczęścia. Tyle lat na niego czekałem. Może nawet miałem łzy szczęścia w oczach - dodaje Jerzy Strzyż.
Dopieszczanie
Pierwszą podróż z nowym właścicielem odbył do warsztatu.
- Zawiozłem go do Marka Abramka. Zrobili mu pełny przegląd. Marek zawołał mnie i mówi, że auta w tak dobrym stanie jeszcze nie widział.
Najpierw mechanicy sprawdzili śruby łączące podwozie z nadwoziem.
- Każdy garbus jest skręcany na śruby, nieuczciwi handlarze spawają nadwozie do podwozia i szpachlują. Kazałem wymienić wszystkie śruby na galwanizowane - mówi Strzyż.
Mechanicy uzupełnili zabezpieczenie antykorozyjne na podwoziu. Rozebrali silnik i złożyli od nowa. Wymienili sprzęgło.
- Potem zdjęliśmy wszystkie gumy, wypluskały się w kąpieli parafinowej. I zaczęło się czyszczenie każdego zakamarka - opowiada Strzyż.
Podchodzi do Garbusika. Podnosi klapę silnika. Nie do wiary. Silnik lśni jak nowy. Cudo.
Włącza motor.
Tego dźwięku nie da się podrobić.
• Ile trwał remont?
- Raczej dopieszczanie. Siedem lat
Pan Jurek
Pierwsza praca: recepcja hotelu Unia.
Był kolejno tłumaczem w puławskich Azotach, firmie Epstein, PZL Świdnik, skąd pojechał na kontrakt do Libii.
- To były najlepsze lata mojego życia. Dobrze zarabiałem, wypijałem dziesiątki filiżanek znakomitej kawy. No i ta kuchnia, pełna orientalnych smaków.
W 1984 roku został tłumaczem w Lubelskich Zakładach Tytoniowych.
- Wtedy także założyłem pierwsze w Lublinie solarium. Znajomy Anglik spytał mnie, czumu Polacy tacy bladzi i wymęczeni. Przez pięć lat opalałem elity Lublina - śmieje się Strzyż.
Potem było renomowane biuro podróży i sklep Europa.
- Po Europie naszło mnie na swoją restaurację. To była "Chimera” przy ul. Krótkiej. Wnętrze zaprojektował Pietro Bagnara, który sam jest restauratorem. Zacząłem podawać lekkie i wytworne dania włoskiej kuchni - opowiada Strzyż.
Po "Chimerze” w Nałęczowie otworzył restaurację "Pavillon”.
- Potem był zawał, by-passy i renta. Dziś jestem w "Pavillonie” bezpłatnym konsultantem kulinarnym - mówi Strzyż.
Ekspres jak mercedes i norweska kotka
- To mój skarb. Przyjeżdżają do mnie kolekcjonerzy z całej Europy. Dają nowy ekspres i kupę pieniędzy na dobry samochód. A ja ani ekspresu, ani Garbusika nigdy nikomu nie oddam. Za Garbusika dawali mi nowego mercedesa. Za żadne skarby - śmieje się Jerzy Strzyż.
Jak ma dobry humor, uruchamia ekspres, sprawdza ciśnienie na manometrach i parzy kawę.
Jak ma jeszcze lepszy humor, robi "nectar angelorum”.
Co to jest?
- Anielski nektar. Do srebrnej szklaneczki wlewam 100 g włoskiej wódki o nazwie Sambucca. Wrzucam 4 ziarenka dobrej kawy. I zapalam - mówi Jerzy.
Do pupilków Jerzego dołączyła ostatnio norweska kotka.
- Jak kiedyś widziałem kota w czyimś domu, radziłem właścicielce wypchać go i postawić na telewizorze. A teraz wpadłem. Na całego - tłumaczy Jerzy.
Mój Garbusik ma duszę
Garbusik za chwilę pojedzie do garażu.
• Ile ma dziś na liczniku?
- 126 tysięcy. Bardzo mało jeżdżę. Tylko jak jest pogoda. Na spacery. Na co dzień jeżdżę mercedesem 190 D. Ale się pospuł. Więc został mi na parę dni mój kochany Garbusik. Wlewam mu benzynę V-Power, dodaję specjalny środek i śmigamy. Garbusik ma odejście, przy 120 prawie nie słychać silnika - śmieje się Jerzy.
Zapala motor.
Garbusik mruczy cichutko.
• Jerzy, co jest najważniejsze w życiu?
- Przyjaźń. Żeby mieć na kogo liczyć.
• Marzenia?
- Żeby w Polsce było normalnie, żeby moja rodzina i przyjaciele żyli bezpiecznie. Ale czy to jest możliwe?