"Pewnie od tyłu robione” - tak do pacjentki, która rodziła dziecko, miał się zwrócić ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego puławskiego szpitala.
Pod zarzutami wobec ordynatora Romana Łyszcza podpisało się sześciu lekarzy i dwie położne. Skargi nie poparł jedynie syn ordynatora i lekarz, który pracuje tu od roku.
W piśmie do radnych medycy opisali, w jaki sposób ordynator rozmawia z pacjentkami. "Rozkładać tak nogi będzie pani swojemu chłopu w stodole”, "Jeszcze niech nie używa tych bananów, bo się jej krocze rozejdzie” - to tylko niektóre cytaty. Skarżący twierdzą, że ordynator namawia pacjentki, żeby nie leczyły się u innych, tylko u niego, na oddziale preferuje własne pacjentki, a odmawia wykonywania operacji osobom, którymi zajmują się jego asystenci. Pod adresem szefa położnictwa pada też zarzut fałszowania dokumentacji medycznej.
Udało nam się dotrzeć do kobiety, która w ubiegłym roku rodziła w puławskim szpitalu. - Kiedy zapytałam ordynatora, czy mogę już wyjść do domu, wydarł się na mnie, że przecież mnie tu nie trzyma. Na oddziale wprowadził taki terror, że kiedy jest na dyżurze, wszyscy pracownicy chodzą na palcach. Boją się go - opowiada była pacjentka.
Ordynator broni się. - Lekarzom nie podoba się, że wprowadziłem zmiany na oddziale. Chcieliby powrotu do dawnych praktyk. Podam przykład: lekarz podczas dyżuru wychodził do prywatnego gabinetu.
- To bzdura - odpowiadają lekarze.
Sprawą zajmują się wewnętrzna komisja szpitalna i prokuratura. - W tej chwili trwa weryfikacja tych informacji. Ale sprawa nie jest jednoznaczna - ucina Marian Jedliński, dyrektor puławskiego szpitala.
- Prowadzimy postępowanie sprawdzające w tej sprawie. Przesłuchaliśmy już skarżących się pracowników oddziału - informuje Marta Romańska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Puławach.