Puławy. Pracownica socjalna chciała sprawdzić, czy w miejscowym Domu Dziecka dochodzi do przemocy. Po sugestii starosty została dyscyplinarnie wyrzucona z pracy.
Wszystko po tym jak w anonimowych ankietach kilkoro dzieci przyznało, że zdarzają się tam przypadki stosowania przemocy. M.in. dwoje z nich napisało, że zostały uderzone przez wychowawcę lub innego pracownika. Pisaliśmy o tym w ub. tygodniu w Dzienniku Wschodnim.
Po ukazaniu się artykułu pani Dorota zadzwoniła do swojej byłej podopiecznej, która wraz ze swoim malutkim dzieckiem jest w tej chwili w Domu Dziecka.
- Zapytałam, co się tam dzieje i czy nie chciałaby o tym porozmawiać - opowiada Dorota Daniłoś-Sobczak.
Dziewczyna umówiła się na spotkanie, ale o wszystkim poinformowała matkę. Ta z kolei powiedziała o tym dyrektorowi Domu Dziecka. A on przekazał informację do starostwa. - Starosta poinformował mnie, że moja pracowniczka próbowała skontaktować wychowankę z dziennikarzem. Usłyszałam, że to forma manipulacji i ta osoba nie może u nas pracować - mówi Krystyna Miechowicz, dyrektor PCPR.
W piątek wręczyła pracownicy zwolnienie dyscyplinarne. Powód? Próba kontaktu małoletniej wychowanki z naszym dziennikarzem w sprawie stosowania przemocy przez dyrektora Domu Dziecka. W uzasadnieniu jest też informacja, że kobieta zrobiła to bez zgody… dyrektora. - Nie chciałam umawiać tej dziewczyny z prasą. Chciałam tylko sprawdzić, co tak naprawdę się tam dzieje - zaprzecza Daniłoś-Sobczak.
- Miała jej powiedzieć, że jeśli nie spotka się z dziennikarzem, to odbiorą jej dziecko - mówi Kamiński. - Oczywiście, problem przemocy w Domu Dziecka, jeśli rzeczywiście istnieje, jest potworny. Ale powinna przyjść z tym do mnie, a nie dzwonić do wychowanki i umawiać z dziennikarzem.
- Do niczego nie namawiałam, a już na pewno nie straszyłam - odpowiada Daniłoś-Sobczak.
Tymczasem sprawą przemocy w Domu Dziecka zainteresowała się prokuratura. - Chcemy ustalić, czy istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa - informuje Dariusz Lenard, prokurator rejonowy w Puławach.