Od minionego weekendu dzień w dzień członkowie zamojskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego wyławiają z zalewu w Nieliszu martwe ryby. Do zutylizowania wywieziono ich już do Świdnika grubo ponad 500 kilogramów. Co ciekawe, pada wyłącznie jeden gatunek.
Ryb w nieliskim zalewie, nazywanym także zamojskim morzem (zbiornik ma powierzchnię ponad 950 ha) jest mnóstwo. Żyją tu m.in. sumy, szczupaki, sandacze, węgorze, płotki i karpie. Coś niepokojącego zaczęło się jednak dziać tylko z jednym gatunkiem – karasiami srebrzystymi, tzw. japońcami.
– Od ostatniego weekendu codziennie wyławiamy je z wody, a właściwie zbieramy, bo martwe pływały po powierzchni, ale wiatr nam sprzyjał, spychał je w jedno miejsce – opowiada Daniel Mączak, pracownik zamojskiego PZW.
Jak tylko zaobserwowano, że japońce padają, powiadomiono wszelkie możliwe służby. Badano i wodę, i martwe ryby. Testy wykluczyły, by doszło do jakiegokolwiek skażenia zalewu. – Zresztą to niemożliwe, by jakaś substancja była śmiertelna wyłącznie dla jednego gatunku – mówi Jerzy Wiater, prezes PZW w Zamościu.
Sprawę konsultowano więc ze specjalistami z kilku ośrodków w kraju. I jest wstępna diagnoza. Karasie dopadł najprawdopodobniej wirus KHV, atakujący ryby karpiowate, a japońce do takich należą. Nie zawsze jest śmiertelny, ale może kończyć się śnięciem osobników osłabionych, np. dotkniętych tasiemczycą. – Podczas sekcji zwłok karasi u wielu stwierdzono tego pasożyta, który wypełniał jamę brzuszną ryb i ją rozrywał – opowiada Wiater.
Zapewnia, że tej sytuacji zapobiec się nie dało, a leczyć choroby też właściwie nie ma możliwości. Czasem, dla dezynfekcji wody w stawach rybnych przeprowadza się tzw. wapnowanie, ale zalew w Nieliszu jest zbyt duży na przeprowadzenie takiego zabiegu. Jednak prezes PZW uspokaja, że nie ma zagrożenia, by wirus przeniósł się na inne ryby z akwenu. – W ostatnich dniach zbieraliśmy już mniej martwych japońców, ale nadal się pojawiają. Przewidujemy, że tak może być jeszcze mniej więcej przez tydzień – mówi Wiater.
Nie tak dawno o zalewie w Nieliszu było głośno, bo zaczęto na jego brzegach znajdować martwe małże. Z tego powodu na jakiś czas zamknięto nawet kąpielisko, ale niedługo po tym ponownie je otwarto.
– Skażenie wody zostało wykluczone. Nie ma pewności co do tego, co zabiło te małże, ale wszystko wskazuje na to, że była to przyducha, czyli po prostu znaczne zmniejszenie ilości tlenu w wodzie – mówi Adam Wal, wójt gminy Nielisz.
Przypomina, że małże padały po fali upałów, gdy woda w zalewie była bardzo ciepła, a jej temperatura przekraczała nawet 27 stopni. Dodaje, że z wody wyławiano wówczas tylko duże osobniki. – Małe przetrwały, a więc na szczęście nie wyginęła cała populacja – podkreśla samorządowiec.