Lublinianin był 44 na mecie siódmego etapu, w ósmym nie dojechał do mety. Zawiodła elektryka.
Dzień wcześniej Piątek pokonał morderczy odcinek specjalny z Iquique do Uyuni o długości 321 km. Motocykliści rywalizowali na wysokości 4 tys. m n.p.m., zmagając się z ciężkimi warunkami pogodowymi. Na trasie zaskoczył ich deszcz, śnieg oraz grad, a po drodze oprócz kibiców mijali całe stada lam i strusi.
– Na początku było całkiem nieźle, dogoniłem dwóch zawodników, którzy startowali przede mną i trzymałem się za nimi. Trasa była mokra po ostatnich deszczach, przez co przewróciłem się w błocie – relacjonował Piątek.
– Wciąż jechało mi się dobrze, ale zaczął mi wariować jeden z zegarów, więc musiałem trochę odpuścić, żeby jechać za jednym z rywali, który nawigował, bo ja nie mogłem tego robić. Jechaliśmy tak we dwóch aż do 250. kilometra, kiedy zaczęło się oberwanie chmury. Nic nie było widać. Do tego doszedł grad, który tak uderzał w twarz, że nie było szans na dalszą jazdę. Zatrzymałem się. Przybiegli kibice, schroniliśmy się razem pod namiotem i przeczekaliśmy największą ulewę. Dalej jechałem w deszczu, trasa była bardzo mokra, w dodatku wylały rzeki i trzeba było mocno manewrować, żeby nie utopić motocykla. W końcu musiałem z niego zejść i odczekać 20 min. To był najgorszy odcinek w moim życiu..