ROZMOWA Z Łukaszem Wilczkiem, koszykarzem Wikany Startu Lublin
– Dobre rozpoznanie rywala. Trenerzy wykonali znakomitą pracę. Wiedzieliśmy jak grają rywale. Ograniczyliśmy do minimum poczynania Łukasza Pacochy, lidera szczecinian. On dopiero w drugiej połowie nieco przebudził się. Gospodarze nie mieli w tym meczu nic do powiedzenia. Narzuciliśmy im swój styl gry.
• Wygląda na to, że okres przygotowawczy spędzony w Treflu Sopot nie był dla pana straconym czasem...
– Od pierwszego dnia mojego pobytu w Lublinie podkreślałem, że jestem dobrze przygotowany do sezonu. Zresztą mówiłem to nawet podczas negocjacji kontraktowych. Wszyscy przekonali się, że nie kłamałem.
• Posadził pan na ławce najbardziej zasłużonego gracza Wikany Startu, Michała Sikorę. Czy są z tego powodu jakieś niesnaski między wami?
– Skądże. Taki jest sport i obaj to doskonale rozumiemy. Z Michałem utrzymujemy dobre kontakty i rywalizujemy na zdrowych zasadach.
• Wreszcie Wikana Start zakończyła mecz z małą liczbą strat. Wydaje się, że to głównie pana zasługa.
– Starałem się prowadzić grę najlepiej jak umiem. To jednak nie jest tylko moja zasługa. Cały zespół grał mądrze i wspierał się na każdym kroku. Byliśmy prawdziwą drużyną.
• W Szczecinie bardzo dobrze wyglądała pana współpraca z Pawłem Kowalskim...
– To prawda. Paweł był w dobrej dyspozycji, więc posyłałem mu więcej piłek. Z Przemkiem Łuszczewskim i Andrzejem Misiewiczem również dobrze dogadujemy się na boisku.