Michaelyn Scott zadebiutował w drużynie Polskiego Cukru Pszczółki Startu. Na razie Amerykanin nie zachwycił kibiców, ale widać, że to materiał na dobrego gracza.
28-letni Amerykanin jest dobrze znany w naszej lidze, bo w sezonie 2018/2019 grał w Ostrowie Wielkopolskim. W miejscowej Stali wystąpił w 32 meczach i zdobywał średnio 11,9 pkt. Sięgnął również po Suzuki Puchar Polski. Później przeniósł się do G-League, gdzie reprezentował barwy Salt Lake City Stars. Obecne rozgrywki natomiast rozpoczął w BC Siroki. W Bośni i Hercegowinie zagrał jednak tylko sześć razy. W tym czasie zdobywał średnio zaledwie 9,5 pkt na mecz.
Teraz Scott otwiera lubelski etap swojej kariery. Już pierwszy mecz pokazał, że jest on niezbędny Startowi, ponieważ w klubie dramatycznie brakuje drugiego rozgrywającego. W przedsezonowych założeniach grę „czerwono-czarnych” miał prowadzić Tweety Carter. Doświadczony Amerykanin jest jednak cieniem tego zawodnika, który dwa lata temu był postrachem większości obrońców w Energa Basket Lidze. Obecnie Carter to zawodnik znacznie wolniejszy i mniej dynamiczny niż w sezonie, w którym Start sięgał po wicemistrzostwo Polski. Co gorsza, we Włocławku w kluczowym momencie czwartej kwarty popełniał proste straty, co skutkowało łatwymi punktami dla rywala.
Rezerwową opcją miał być Bartłomiej Pelczar. 21-letni rozgrywający niewątpliwie ma talent, ale wciąż jest jednak melodią przyszłości. Nie do końca też umie w EBL sprzedać swoje umiejętności. A że ma je spore, to widać podczas rywalizacji w pierwszoligowych rezerwach. Tam jest kluczowym zawodnikiem i potrafi w pojedynkę przesądzić o losach spotkań.
Startowi nie udał się też eksperyment z kolejnym graczem z USA. Joshua Sharkey został sprowadzony awaryjnie do Lublina za czasów Davida Dedka. Jego przygodę w „czerwono-czarnych” charakteryzuje bardzo nierówna forma, a Tane Spaseva może denerwować również jego nieodpowiedzialny styl gry. Nic więc dziwnego, że Sharkey już jest poza zespołem i prawdopodobnie nie zagra więcej w koszulce Startu.
W tej sytuacji zaangażowanie Scotta nie powinno dziwić, chociaż jego debiut musi kibiców martwić. Amerykanin walczył głównie sam ze sobą, co momentami wyglądało dość dramatycznie. Oddał siedem rzutów, z czego trafił jeden i to w samej końcówce meczu. Dodatkowo, wykorzystał dwa rzuty osobiste, miał zbiórkę i trzy asysty. Na parkiecie przebywał przez 15 minut i w tym czasie zdążył popełnić aż pięć przewinień osobistych. W efekcie, jego wskaźnik przydatności był jednym z najniższych w całej drużynie.
– Scott jest dobrym zawodnikiem. Pamiętajmy, że on nie przyjechał tu tylko na jeden mecz. Jestem pewien, że kolejne spotkania będzie miał już lepsze. W zespole panuje dobra atmosfera i każdy jest zmotywowany. Nie przegrywamy wysoko kolejnych gier, a w każdym występie walczymy z pasją i zaangażowaniem. Po prostu na razie płacimy cenę za dużą ilość zmian w drużynie – przekonuje Tane Spasev.
Trudno nie zgodzić się z macedońskim szkoleniowcem, bo nawet w słabszym występie Scotta można znaleźć wiele pozytywów. Widać, że 28-latek nie boi się brać odpowiedzialności na swoje barki. Umie minąć swojego rywala, jest dość dynamiczny i dobrze odnajduje się w czasie gry na koźle. To ważne cechy w czasie nerwowych i wyrównanych końcówek spotkań. Wydaje się, że gracza o takiej charakterystyce brakowało w Starcie, a Scott może być tym zawodnikiem, który wreszcie wprowadzi „czerwono-czarnych” na właściwy poziom. O play-off w Lublinie już trzeba zapomnieć, ale przyzwoitość wymaga, żeby zespół z tak bogatym składem zapewnił sobie chociaż spokojne utrzymanie w EBL.