Łukasz Szymczuk, mistrz Polski XCE, w towarzystwie swojego ojca
ROZMOWA Z Łukaszem Szymczukiem, zawodnikiem KKW Superior Wałbrzych i zwycięzcą mistrzostw Polski XCE w Lublinie
- Jak z pana perspektywy wyglądał finałowy wyścig mistrzostw Polski w Lublinie?
– Przede wszystkim ułożył się dla mnie idealnie. Znakomicie wystartowałem i szybko objąłem prowadzenie w stawce. Najważniejsze, że wszystkie zakręty pokonałem idealnie. Jechałem nieco spokojniej, niż w eliminacjach, gdzie o mało co nie zaliczyłem wywrotki. W tym elemencie posłuchałem się mojego taty, który mnie stopował. On 8 sierpnia obchodził pięćdziesiąte urodziny i ten medal jest dla niego prezentem. Myślę, że to lepsza nagroda niż lody, na które miałem go zaprosić po zawodach.
- Który fragment trasy wytyczonej na lubelskim Starym Mieście sprawił panu najwięcej problemów?
– Najtrudniejszy był przejazd przez Plac Po Farze. Tam było bardzo kręto, ale nie to było największym problemem. Dużym kłopotem była nawierzchnia. Moje opony są przystosowane do jazdy po kostce, a tam było mnóstwo ziemi.
- To pana największy sukces w karierze?
– Zdecydowanie. Kolarstwo uprawiam już od czternastu lat, ale wcześniej nie udawało mi się nawet wskoczyć na podium mistrzostw Polski. Teraz wywalczyłem złoto. Spełniłem swoje marzenia. To niesamowita sprawa.
- Co jest pociągającego w ściganiu się na rowerach po wąskich uliczkach ulic?
– Adrenalina. Myślę, że w Lublinie stworzyliśmy niezłe widowisko. Ludzie chcą krwi, a my ją im daliśmy. Wypadków było całkiem dużo, a to zawsze przyciąga kibiców. Myślę, że wszyscy mieli wielką frajdę z zawodów w Lublinie.