Rozmowa z Przemysławem Pitrym, byłym piłkarzem Górnika Łęczna, jednym z zawodników zielono-czarnych prowadzonych przez Franciszka Smudę
Franciszek Smuda w swojej bogatej karierze trenerskiej dwukrotnie prowadził Górnika Łęczna. Za pierwszym razem zielono-czarni występowali na poziomie ekstraklasy, a jednym z zawodników tamtej drużyny był Przemysław Pitry, który całą karierę był napastnikiem, a na jej koniec został obrońcą. Były piłkarz Górnika wspomina w rozmowie swojego dawnego trenera.
- Z Franciszkiem Smudą spotkał się pan w swojej karierze dwukrotnie – najpierw w Lechu Poznań, a potem w Górniku Łęczna. Jaki na przestrzeni tych lat był to trener?
– Na pewno bardzo wymagający, był też zdecydowanie inny pod pozostałych szkoleniowców. Smuda miał charyzmę i nie przez przypadek prowadził tylu klasowych zawodników, a następnie został selekcjonerem reprezentacji Polski. To bardzo smutne, że już go z nami nie ma.
- Zgodzi się pan, że trener Smuda wnosił dużo kolorytu do polskiej piłki i rozgrywek ekstraklasy?
– Zdecydowanie. Kolorytu było dużo, zresztą nie tylko podczas meczów, ale i na treningach. Wiadomo, że były sytuacje, gdzie było dużo śmiechu, ale zdarzały się też łzy, kiedy z treningów schodziliśmy w zasadzie „na kolanach”. Smuda wprowadził do piłkarskiego środowiska wiele koloru.
- Przez całą swoją karierę był pan napastnikiem, a grając w Górniku, który bił się o utrzymanie, trener Smuda przestawił pana na obronę. Jak do tego doszło?
– Już kilka razy z dziennikarzami o tym rozmawiałem. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że wypadli nam z gry w zasadzie wszyscy obrońcy. Wtedy śp. trener Smuda wpadł na pomysł żebym to ja zajął ich miejsce. Pamiętam, że do defensywy przesunięty był także Grzegorz Piesio. Cała sytuacja była bardzo zabawna, bo nie spodziewałem się, że pod koniec kariery zostanę obrońcą. Trzeba było jednak podjąć rękawicę i muszę przyznać, że była to dla mnie fajna odmiana.
- Do tego trzeba dodać, że będąc w dość ekstremalnej sytuacji dał pan po prostu radę...
– Można powiedzieć, że na koniec mojej przygody z piłką spotkało mnie coś bardzo ciekawego i niecodziennego. Trener Smuda miał po prostu „nosa” do pewnych spraw. Wiadomo, często z tego żartowano, ale nie da się ukryć, że był bardzo pomysłowy. Po zakończeniu kariery miałem z nim kontakt, czasami wpadał na mecze drużyn z niższych lig. Kiedy ostatni raz się widzieliśmy czuł się dobrze, ale niestety choroba nie wybiera.
- A gdyby mógł pan porównać pracę z trenerem Smudą w Lechu i Górniku?
– Nie ma co nawet tego porównywać. Lech to była drużyna walcząca o najwyższe cele. W Górniku znalazłem się w wieku 35 lat. Nie zmienia to jednak faktu, że podejście trenera Smudy się nie zmieniło. Był on takim samym człowiekiem i wymagał tego samego. Pamiętam jeden trening, który w Łęcznej i Lechu wyglądał podobnie z tym, że będąc graczem „Kolejorza” miałem 27 lat. Przez godzinę czasu w zasadzie tylko biegaliśmy – 100 metrowe, 200 metrowe i 300 metrowe odcinki, więc zajęcia bardzo ciężkie. Po treningu trener Smuda podszedł do mnie i powiedział „oj Pitry to już nie ten tlen co kiedyś”. Nie chciałem mówić trenerowi, że jestem starszy o osiem lat, bo on do kwestii metryki nie przywiązywał żadnej uwagi. Jeśli ktoś był w treningu to musiał zasuwać bez względu na wiek.
- Do listy słynnych cytatów trenera Smudy po pobycie w Górniku dołączył ten, że drużyna „walczy o spadek”
– To też była jedna z intrygujących wypowiedzi, przytaczana w późniejszych wywiadach wiele razy. Potem jednak trener ładnie z tej wypowiedzi wybrnął tłumacząc, że w piłce nożnej zawsze lepiej jest grać o coś konkretnego. Trener Smuda miał w rękawie zresztą wiele asów i nigdy nie wiadomo było kiedy z tego skorzysta. Są ludzie, którzy trenera bardzo lubili i szanowali, ale też zapewne kilku, którym nie przypadł do gustu. Ja zawsze będę wspominać trenera Smudę z uśmiechem na twarzy.