W 1 kolejce podopieczni Wojciecha Stawowego musieli uznać wyższość Widzewa, drużyny dojrzalszej, przygotowywanej do gry w ekstraklasie. I z jednej strony, to może dobrze. Przynajmniej w Łęcznej już wiedzą, że same deklaracje nie wystarczą, aby "wejść na Everest”.
Szyki trenerowi pokrzyżowały również kontuzje. Grzegorz Szymanek oraz Kamil Stachyra siedzieli na trybunach, a kłopoty zdrowotne ostatnio miał jeszcze Prejuce Nakoulma. W niedzielę różnicę w formacjach ofensywnych obu zespołów widać było gołym okiem. Jeden Marcin Robak był dużo groźniejszy i więcej wypracował sobie sytuacji, niż trzej napastnicy z Łęcznej razem wzięci. Ciężaru nie potrafili udźwignąć także zawodnicy drugiej linii.
Jednak Widzew miał nieco ułatwione zadanie. Pomocny okazał się sędzia, który podyktował jedenastkę z kapelusza, a do tego podjął kilka innych kontrowersyjnych decyzji. Grzegorz Stęchły nie czuł gry, a zwyczajną walkę o piłkę interpretował jako faule, najczęściej na korzyść przyjezdnych. Dlatego widzewiacy mogli pozwolić sobie na znacznie większą pewność.
Tej natomiast brakowało gospodarzom. Z dużym zdziwieniem przyjęto zmianę na środku obrony i zastąpienie Piotra Karwana Piotrem Rafalskim. Dla tego drugiego był to dopiero debiut w I lidze w łęczyńskich barwach. – Sam byłem zaskoczony decyzją trenera, ale nie mam zamiaru tego komentować – zaznacza Karwan.
– Po prostu będę rywalizował o miejsce w drużynie. Straciliśmy gole po błędach, a Widzew nie wypuszcza takiej szansy z ręki. Żeby z nim wygrać, musielibyśmy wypaść niemal perfekcyjnie, wznosząc się na najwyższy poziom. Potrzeba nam trochę czasu, aby złapać odpowiedni rytm. Na razie za dużo było nerwowości – zakończył. A tę nerwowość mogła powodować właśnie roszada w defensywie, bo przecież środkowi obrońcy muszą rozumieć się bez słów. I jeśli do tego dorzucić masę prostych pomyłek na bokach, łatwo pojąć, że na dwóch golach wcale nie musiało się skończyć.
Niestety, w niedzielę nie mogli też wystąpić bracia Bronowiccy. Piotr ma jeszcze zaległości treningowe, z kolei Grzegorz siedział na trybunach, bo z Serbii nie przysłano jego certyfikatu. A bez tych dwóch graczy Górnik był za grzecznym zespołem. – Nie chcę robić analizy już po pierwszym meczu, jednak to nie my jesteśmy faworytem – mówił na konferencji prasowej łęczyński trener. – Mimo to będziemy chcieli włączyć się do walki. Czy bez kolejnych wzmocnień jest to możliwe? Widzę, że na chwilę obecną jesteśmy słabsi, choć ma do nas przyjść jeszcze jeden zawodnik.
Szkoleniowiec nie zdradził nazwiska, ale nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że chodzi o łotewskiego napastnika ze Skonto Ryga. Na decyzje klubu czekają także trenujący w Łęcznej Tomasz Mazurkiewicz i Kacper Tatara. Tylko czy to już wystarczy?